Tydzień Baby – Jasny gwint!


– Niepojęte to całkiem dla mnie jest – baba, co początkującą ogrodniczką staje się właśnie na grządkę wskazała. – Rozumiesz, takie małe nasionka tylko wsypałam, najpierw zielone wyszło, a teraz jak pociągniesz, czerwone spod ziemi wyjmiesz. Rzodkiewki, takie same jak ze sklepu…

– Lepsze, bo własne i bez nawozów – bratowa, co wytrawną ogrodniczką jest jakby pochwaliła. – Na tych innych grządkach też ci powychodzi, już coś jakby widzę, no, ale do roboty trudniejszej brać się musimy. Czas na ogórki…

Tak właściwie to jeszcze nie czas, czego baba w wiejskim sklepiku się dowiedziała. Po zimnej Zośce i równie chłodnych ogrodnikach siać je dopiero należy, ale bratowa przekonała, że rządek jeden można. Jak się uda, to wcześniej będą, jak nie to mała strata. A jak baba teraz się nauczy, to resztę już sama załatwi.

– Krzyknij na dziada, żeby gnój nam przyniósł – bratowa poleciła.

– Nie ma go, pobiegać poszedł – baba z dumą pewną odparła, że wraz z wiosny nadejściem, ów tak o kondycję zadbać postanowił.

– W takim razie sama przynieść musisz – bezwzględna odpowiedź padła. – Nie gap się tak, do konia idź…

Postała baba w stajence chwilę dłuższą, ale czysto tam bardzo było, a klacz po wybiegu spacerowała właśnie. Iść za nią i czekać? – zastanawiała się intensywnie, ale do głowy jej wpadło, że gdzieś te wysprzątane nieczystości być muszą. To i znalazła, za stajnią. Zmierzała właśnie z brzydko pachnącym wiadrem w stronę grządek, gdy z domu dziad niespodziewanie się wyłonił.

– Nie biegasz? – baba się zdumiała.

– A niby czemu? – dziad zdziwieniem odpowiedział.

– No, mówiłeś przecież, że pobiegać idziesz – baba się broniła.

– Nie pobiegać a polatać – dziad wyjaśnienie dziwne złożył. – Po kanałach – pilota uniósł, co go nadal w ręku dzierżył.

Ogórki i bez pomocy dziada posiać się udało.

– Podlej je tylko wieczorem – bratowa zadanie kolejne delegowała, a babie wstyd przyznać było, że z tym, to problem jeśli nie największy, to na pewno najdroższy ma. Nie to, że wody nadużywa. Przeciwnie, w trosce o ową specjalny pistolet kupiła, co krople rozprasza jedynie. A dokładnie to trzy pistolety po 38 złotych sztuka, bo w takim tempie jej się psują. Pęka plastik i woda bokiem gdzieś się leje.

No i jakby na potwierdzenie myśli czarnych baby, jak tylko sięgnęła po wąż, pstryknięcie delikatne usłyszała i woda na buty baby poszła. Bokiem czyli.

– Wie pani, początek sezonu dopiero jest, a ja już czwarty pistolet taki kupuje – baba w ogrodniczym wzór pokazała. – Może macie jakieś, które to jasne coś na dole, tę nakrętkę z metalu mają? Nie pękałaby tak często…

– To coś to gwint jest – sprzedawczyni wyjaśniła. – Pistoletów z metalowym nie mamy, ale na wymianę gwinty tak. Po złoty pięćdziesiąt….

Tekst: Kamilla Placko-Wozińska

Dodaj komentarz