12.10 2024
Kiedyś wszyscy byli mistrzami ceremonii
Monika Stasiak opowiada o łagodnej ścieżce uważności, o tym, dlaczego dziś śmierć nam ucieka. I dlaczego kiedyś wszyscy byliśmy mistrzami ceremonii. W rozmowie z Katarzyną Płóciennik-Niemczyk.
Na profilu Fundacji „Na progu” – rytuały przejścia, warsztaty, ceremonie świeckie na Facebooku, piszesz o sobie: „prowadzę i pomagam zaplanować rytuały przejścia (inaczej ceremonie świeckie lub humanistyczne). Skąd pomysł, by się tym zajmować?
Monika Stasiak: Studiowałam etnologię i na zajęciach z etnologii pozaeuropejskiej przemówiły do mnie zagadnienia związane z obrzędami przejścia. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak bardzo nasza kultura życia codziennego jest uboga w takie rytuały. Mamy świeckie ich namiastki typu np. ślub cywilny, ale już przy powitaniu nowonarodzonego dziecka, czy wejścia w świat dorosłych nie ma takich instytucji.
Jedziemy, co prawda, do urzędu, nadajemy dziecku imię, ale nie ma to znaczenia obrzędu. Potem skończyłam również Uniwersytet Ludowy Rzemiosła Artystycznego w Woli Sękowej. Zetknęłam się tam z tworzeniem „motanek”, białoruskim haftem krzyżykowym, w którym konkretne ornamenty krzyżykowe mają swoje znaczenie, mają wymiar magiczny…
To było na tyle fascynujące, nowe dla mnie i inne, że poszłam w to dalej, głębiej.
Co w rytuałach przejścia jest tak pociągającego?
Chciałam zajmować się czymś, co jest na pograniczu. Miało być w tym trochę obrzędowości, trochę rękodzieła, magii. To wszystko trwało jakiś czas. I w którymś momencie znajoma poleciła mnie swoim przyjaciołom, którzy szukali kogoś, kto powita ich córkę na świecie. Tej parze zależało na tym, by nie było to tylko powitanie ich dziecka w świecie cioć, wujków itp., ale też w szerszym gronie wszystkich żyjących i czujących istot.
Taką ceremonię stworzyliśmy i było to dla mnie niesamowite doświadczenie. Nagle okazało się, że mogę coś takiego współtworzyć, że tak można, że dałam radę. Jest to piękne, bo wiele jest w tym współuczestnictwa, niesamowitej bliskości, takiego skupienia na osobie, której to dotyczy, intencji.
Zaczęłaś to rozwijać dalej?
Chciałam robić tego więcej. Później witałam swojego syna nad Pilicą. Sadziliśmy mu drzewa. Znajomi zaczęli zapraszać mnie do prowadzenia różnych działań. Miałam wrażenie, że jest potrzeba organizowania takich rzeczy, choć na początku było też we mnie sporo wątpliwości. Uczestniczyłam w pogrzebach świeckich i znów widziałam tu duży brak. Nie było zaangażowania, żadnych symboli. Wtedy pozbyłam się wątpliwości i doszłam do wniosku, że już tylko tym chcę się zająć.
A jakie miałaś przygotowanie do tych działań?
Studia etnologiczne dają bardzo wiele. Są w Polsce też kursy dotyczące prowadzenia ceremonii pogrzebowych. Instytut Dobrej Śmierci był najlepszym miejscem, do którego mogłam trafić. To tam zdobywałam wiedzę o żałobie, o tym jak ta żałoba może, ale nie musi wyglądać, że jest płynna, bardzo indywidualna. Szkolenie z prowadzenia ceremonii dużo mi dało. Umocniłam się w przekonaniu, że to jest ten kierunek, w którym powinnam iść.
Dla kogo w ogóle są te rytuały? Kto się do ciebie zgłasza?
Czasami są to osoby będące daleko od religii, kościoła, wiary. Szukają czegoś, co miałoby dla nich wymiar duchowy. Duchowość jest trudna do określenia. Ludzie szukają po prostu czegoś głębszego. Czegoś duchowego, ale nie religijnego, choć często sami nie potrafią tego nazwać. Przychodzą do mnie też osoby wierzące, które odeszły już od Kościoła. Są też tacy zupełnie na bakier z Kościołem, religią i sami nie wiedzą, jak się w tym wszystkim odnaleźć. Albo pary, w których jedna z osób jest wierząca, a druga to ateista.
Szukają swojej łagodnej ścieżki. Piękne i prawdziwie wyjątkowe jest to, że oni wszyscy są skupieni na swoich potrzebach, ale zarazem na tym, czego potrzebują ich bliscy. Dużo jest w tym uważności. Osoby, które znajdą się w przestrzeni ceremonialnej, powinny czuć, że są ważne.