Co zrobić, by nasze wewnętrzne dziecko było szczęśliwe?


W kręgu psychoterapeutów od zawsze dużą wagę przywiązuje się do dzieciństwa, doświadczeń, które kształtują umysł człowieka oraz jego emocjonalność. Na podstawie tych przeżyć dziecko, a później dorosły już człowiek, wyciąga wnioski, nabiera wyobrażeń o świecie, życiu, ludziach i otaczających go zjawiskach.

Tekst: Adam Kin
Zdjęcie: pixabay.com

Oczywiście chłonny niczym gąbka, ufny i naiwny umysł dziecka traktuje nowo zdobyte doświadczenia jako prawdę absolutną i bezkrytycznie wprowadza w życie jako swój własny program. Im bardziej pozytywne dzieciństwo, tym bardziej pozytywne życie dorosłe i odwrotnie, im więcej „negatywnych” emocji w dzieciństwie, tym większy bagaż taki człowiek wnosi w dorosłość.

Staje się ona, niezależnie od scenariusza, jaki dla siebie przyjmie, emocjonalnie trudna, a liczba przeciwności losu związanych z karierą, rodziną, poczuciem własnej wartości jest o wiele większa niż w rodzinach „harmonijnych”. Przyczyn tych trudności może być naprawdę wiele i nie sposób ich wymienić.

Krótka charakterystyka „owoców zatrutego drzewa”

W obiegowej opinii opisany powyżej schemat wielu osób nie dotyczy, bo nie pochodziły one z patologicznej i rozbitej rodziny, bo nie są DDA (Dorosłym Dzieckiem Alkoholika) ani DDD (Dorosłym Dzieckiem z rodziny Dysfunkcyjnej). Często uważają oni, że nie potrzebują żadnej terapii, a trudności życiowe, brak sukcesów zawodowych, często kiepską pracę zwalają na karby systemu społecznego, złego szefa, zrzędliwej żony.

Swój brak równowagi emocjonalnej, porywczość i wybuchowość czy też płaczliwość, depresyjność i melancholijność uważają naturalnie za część swojej osobowości.

Brak cierpliwości, niechęć do podejmowania wyzwań i ryzyka lub też nadmierna brawura i ryzykanctwo, brak asertywności i wycofanie, czy też krzykactwo i pieniactwo są dla takich osób naturalnymi wzorcami postępowania. Większość z tych zachowań wynika z wzorców zaniżonej samooceny i braku poczucia własnej wartości. Potrzeba bycia kochanym i akceptacji, deprecjonowanie siebie i własnych potrzeb prowadzi do przedkładania dobra i interesów innych ponad własne. Osoby takie często rezygnują z siebie, własnego dobrego samopoczucia i szczęścia, aby inni mieli się lepiej. W naszym, ciągle jeszcze mocno religijnym społeczeństwie tę postawę wzmacnia kościół (źle pojętym miłosierdziem). Osobami takimi można dość łatwo manipulować, a one nie bardzo potrafią się przeciwstawić.

Od niedoboru do nadmiarowości, czyli strategia na szczęście

Tendencyjność do uciekania we wszelkiego rodzaju nadmiarowości: sen, seks, alkohol, słodycze, używki, kompulsywne odchudzanie, czy też fitness i siłownia, a nawet uzależnianie swojego szczęścia od własnego dziecka – to tylko nieliczne z bogatej gamy naszych aktywności. Takie zachowania prowadzą do uzależnień i nałogów, które nas zniewalają. Jesteśmy jednak gotowi ponosić tę cenę dla chwil przyjemności, które dzięki temu uzyskujemy.

Gdyby to wszystko zostawić, mogłoby się okazać, że nasze własne emocje są na tyle trudne, wręcz nie do zniesienia, a więc używki stają się częścią naszej strategii na przetrwanie, a nawet przeżycie.

„Każdy ma jakieś nałogi i słabości”, “suma nałogów musi się równać”, bo “przecież trzeba mieć coś z życia”, “dzień bez… to dzień stracony” – te zdania padają zazwyczaj z ust osoby, która nie jest świadoma, że to wszystko rozpoczęło się w jej, jakże „szczęśliwym” domu rodzinnym.

Niedaleko pada jabłko od jabłoni

Tendencje do podobnych zachowań przekazywane są kolejnemu pokoleniu jako modelowy wzorzec postępowania w życiu. Przecież to właśnie w domu uczymy się, jak ustawiać się względem świata, jak reagować na ludzi, jak radzić sobie z trudnościami. To właśnie na podstawie obserwacji dorosłych, jako dziecko, wykształcamy własną postawę życiową, a co za tym idzie, swoją przyszłość. Nie zdajemy sobie sprawy, że to, jakie poczucie własnej wartości i samoocenę wyniósł rodzic ze swojego domu, taką i zwykle przekaże swym dzieciom. Nie może on zrobić inaczej, bo nie ma świadomości, że w ogóle można, a nawet warto coś zmienić.

Na podstawie tej samooceny i postrzegania świata syn Kowalskiego będzie wybierał szkołę. Im wyższa, tym wyżej będzie mierzył, gdyż będzie miał poczucie, że podoła trudnościom i że stać go na więcej. Według tego samego schematu później wybierze pracę, lub też założy biznes i ostatecznie ten schemat myślenia i postępowania wyda swój plon w postaci jego życia. I tutaj, w miejsce Kowalskiego, podstaw siebie Drogi Czytelniku.

Ten mechanizm dotyczy każdego z nas, niezależnie jak bardzo zdajemy sobie z tego sprawę. Co najwyżej pula wzorców zachowań i scenariuszy może się od siebie różnić.

To tylko fragment artykułu. Cały przeczytasz w najnowszym numerze Mojej Harmonii Życia.

Kliknij i sprawdź!

Dodaj komentarz