Stambuł mniej oczywistym szlakiem


Wszystkie drogi podobno prowadzą do Rzymu – tak mówi przysłowie. Niekiedy jednak zdarza się, że zanim droga  dokądś poprowadzi, najpierw gubi się, skręca, kieruje w całkiem inne miejsce i, dopiero po wielu przygodach,  ostatecznie decyduje się obrać ten właściwy cel. Tak było z moim Stambułem.

 

Tekst i zdjęcie: Shirin Kader

 

Trzykrotnie kupowałam bilet, rezerwowałam hotel, opłacałam wizę, a jednak los nie sprzyjał, mogłabym wręcz  powiedzieć, że próbował zagrać mi na nosie. Za pierwszym razem godziny wylotu z Okęcia pomyliłam z godzinami  lądowania na stambulskim lotnisku. Zorientowałam się w Warszawie, idąc do odprawy celnej, i po dziś dzień nie mogę wyjść ze zdziwienia, jak do tego doszło.

 

Przyjaciele też jakoś nie pozwalają zapomnieć o tej sytuacji i – choć teraz już potrafię śmiać się razem z nimi –  tamtego sierpniowego dnia nie było mi wcale do śmiechu. Zapomniałam o Stambule na dobrych parę lat. Po prawie  siedmiu latach, z duszą na ramieniu, postanowiłam znów zmierzyć się z losem, zakładając, że już najwyższa pora, by  w końcu odpuścił. Do ostatniej chwili żyłam jednak w strachu, że znów coś się wydarzy i odetchnęłam z ulgą, gdy w  końcu udało mi się szczęśliwie wylądować na lotnisku Ataturka.

 

Przed halą przylotów na mnie i mojego partnera czekała koleżanka z mężem, od dłuższego czasu mieszkająca w  Stambule. Mimo że znamy się ładnych parę lat i mamy za sobą wiele długich rozmów, po raz pierwszy spotkałyśmy  się wówczas ,,na żywo”. Tu nastąpił ten moment, który wyznacza kierunek niemal każdej podróży – pojawia się w  nim ktoś niby obcy, a jednocześnie stwarzający wrażenie, że był w naszym życiu od zawsze. Ktoś, kto podobnie  postrzega świat, rozumie naszą wizję, wie, że wszystko nie sprowadzi się wyłącznie do oglądania miasta i zwiedzania  zabytków, lecz przerodzi się w budowanie trwałej więzi i sprawi, że konkretne miejsce zawsze będzie kojarzyć się z  określoną twarzą i imieniem.

 

Zderzenie z rzeczywistością

Stambuł, widziany z okien samochodu, wydawał się nieskończony. Z każdej strony, aż po horyzont, ciągnęły się  najróżniejsze budowle, małe koślawe domki, potężne wieżowce, rozległe centra handlowe. Moja konfrontacja z  miastem na początku przebiegała spokojnie, nowoczesność i europejskość zdawała się brać górę nad historyczną  przeszłością Stambułu, o której dużo czytałam. Dopiero wjeżdżając w dzielnicę Fatih poczułam prawdziwy Orient, a  kolorowe sklepy, kobiety w chustach kręcące się po wąskich uliczkach, zapach przypraw, grillowanego mięsa i  świeżego pieczywa, utwierdził mnie w przekonaniu, że jestem tu, gdzie powinnam być. Wieczór z przyjaciółmi, herbata pita na ulicy i lahmacun w lokalnej jadłodajni dopełniły obrazu. Moja radość nie trwała jednak długo. Już  następnego dnia przekonałam się, że absolutnie wszystko, co czytałam o mieście, poczynając od książek Orhana  Pamuka, a kończąc na felietonach Witolda Szabłowskiego, rozminęło się z prawdą.

 

Szukałam starego Stambułu, tego, który zastygł na zdjęciach Ary Gulera i w opowieściach dawnych podróżników,  miejsca, w którym Pierre Loti przebierał się za Turka, by móc zamieszkać w zakazanej dzielnicy i zakosztować  uroków lokalnego życia. Szukałam miasta pełnego opuszczonych rezydencji nad Bosforem, ruin, drewnianych domków, chowających się w ciemnych uliczkach, szukałam mostu Galata, o którym Geert Mak pisał w swojej  klimatycznej książeczce. Zamiast tamtego mostu, pełnego pucybutów, ubogich sprzedawców tandetnych pamiątek i  losów na loterię, znalazłam lśniący czystością, nowoczesny twór, pełen eleganckich zadbanych lokali i neonów, których nie powstydziłyby się kasyna Las Vegas.

 

Tylko wędkarze wydawali się nawiązywać do przeszłości, stanowiąc ogniwo łączące z teraźniejszością to, co już  minęło. Spokojne wody Bosforu, w których odbijały się światła statków i pobliskich latarni, też nie wyglądały tak,  jakby w ich głębinach miały znajdować się nieprzebrane skarby wspominane w powieściach Pamuka.

 

Mrok i kolory Tarlabasi

Odrobinę dawnego Stambułu odnalazłam w dzielnicy Beyoglu, między Wieżą Galata a placem Taksim. Chodząc  ulicami z uczuciem, że właśnie spaceruję po miejscach opisywanych w światowej literaturze, rozglądałam się uważnie w poszukiwaniu prostytutek, transwestytów, podejrzanych indywiduów – wokół byli jednak tylko najzwyklejsi ludzie, turyści, przypadkowi przechodnie, mieszkańcy Stambułu pogrążeni w codziennej rutynie. Po drodze minął nas z  łoskotem czerwony, staromodny tramwaj, zgarniając potężną grupkę osób z pobliskiego przystanku. Wsłuchiwałam  się w mieszankę języków, w kawiarniany gwar, w odgłosy dochodzące z kolorowych knajpek, wpatrywałam się w  wystawy drogich butików i nie mogłam uniknąć skojarzeń z paryskim Placem Pigalle. Ten sam tłok, mieszanka kultur i narodowości, ta sama podejrzana reputacja, która w pewnym stopniu przywiodła mnie w to miejsce.

 

To tylko fragment artykułu. Cały przeczytasz w Mojej Harmonii Życia. Kliknij tutaj.

 

[recent_posts category=”all”]

Dodaj komentarz