Poruwa siritha czyli ślub w Kandy


Cieszę się, mój lankijski przyjaciel Manjula będzie zachwycony. To były udane zakupy. Przed chwilą wyszliśmy z ogromnego domu towarowego z sari w Ernakulam w indyjskiej Kerali. Czuję, jakbyśmy ostatnie dwie godziny spędzili w muzeum najpiękniejszych azjatyckich tkanin.

 

Tekst i zdjęcie: Robert Łapacz

 

Bogactwo wyboru, odczytująca w mig nasze potrzeby i gusta obsługa, tysiące wzorów wystawianych na kilku piętrach sklepu – ten modowy raj zachwycił moją żonę. Mnie zmęczył. Misja wypełniona. W rękach torby z weselnym odzieniem: tradycyjnym sari i bluzeczką choli dla Ani, dhoti (pas tkaniny do opasania jak spódniczka) dla mnie.

 

Jesteśmy przygotowani do syngaleskiego wesela. Chcemy ubrać się jak należy, uszanować zwyczaje i wyglądać tak, jak reszta gości. Rok wcześniej Manjula zaprosił nas na swój ślub w królewskim mieście Kandy, dawnej stolicy Sri Lanki, sanktuarium lankijskiego buddyzmu. Tradycyjna kandyjska ceremonia, dwudniowa poruwa siritha, to jednak coś więcej niż wesele. To instytucja pełna symboli, obrazów, muzyki i tańca, wzniosły pomnik syngaleskiej kultury. Nekath, pomyślny dla wesela czas, wyznaczony co do godziny przez astrologa, każe nam spędzić w Kandy cztery dni.

 

Jak zostać atrakcją na czyimś weselu

No to udało nam się zrobić wrażenie na zebranych w domu weselnym gościach… Teraz rozumiem żarty Rajhy, ojca pana młodego. Wczoraj, zanim oblaliśmy nasze spotkanie kilkoma butelkami araku, pomagał nam w wyborze koszuli i dodatków do naszych ubrań. A raczej przebrań. Moja koszula i kolczyki Ani to jedyne elementy, które mogą być uznane za lankijskie. Pochodzenie naszych odświętnych, weselnych strojów nie budzi żadnych wątpliwości wśród naszych przyjaciół z Kandy.

 

– Ech- wzdycha Rajha- to nie wzory z Kandy… Wyglądają na keralskie, prawda? Prawda. Nie da się ukryć. – Nie martwcie się, Ania wygląda pięknie, będziecie atrakcją wesela – pociesza.

 

Rzeczywiście, nie poznaję żony, turkusy i delikatne ornamenty Indii zmieniły ją w piękność z Bollywood. Mężczyźni zerkają dyskretnie, nie mogąc się zdecydować, czy podziwiać egzotyczną dla nich Polkę, czy olśniewającą w swoich królewskich, ślubnych szatach, pannę młodą. Podziw miesza się jednak ze śmiechem. Wszyscy poza nami, parą młodą i kobietami, ubrani są na europejską, nowoczesną modłę. Czuję ich spojrzenia, zezują na moje dhoti i stopy w klapkach, powstrzymując spazmy śmiechu. Eleganckie, męskich nie było?- wesoło pytają ich oczy. Nie było, odpowiadam bez słów. Korzystając z naszej szczególnej pozycji zamorskiej atrakcji i kulturowej eksterytorialności, robię kolejne ślubne zdjęcia, chodząc w paradę lokalnym fotografom.

 

Poruwa

Wszystko gotowe, nadszedł czas. Na sali czeka już mistrz ceremonii- shilpadhipathi i ashtaka, który będzie intonować religijne pieśni. Spod ciężkiego makijażu uśmiechy posyłają dziewczęta jayamangala gatha, mające śpiewem błogosławić parze.

 

Wreszcie wkracza ślubny orszak, poprzedzany kolorowym korowodem. Tancerze wywijają salta, kreśląc w powietrzu skomplikowane, akrobatyczne figury, bębniarze wypełniają salę rytmem. Odziani po królewsku, pełni powagi młodzi zbliżają się do poruwa, symbolicznego, rzeźbionego w drewnie ołtarza. Ich bajkowe stroje kapią złotem i srebrem, lśnią przepychem i bogactwem. Po lewej stronie staje rodzina pana młodego, po prawej panny młodej. Para wita się w lekkim ukłonie, składając dłonie w tradycyjny sposób. Mistrz ceremonii wręcza młodym liście betelu. Siedem ofiarnych wiązek, rzucanych na poruwa ma chronić siedem pokoleń przyszłych potomków. Magiczne, szczęśliwe siedem.

 

REKLAMA

 

Zaczyna się ślub. Ojciec panny młodej kładzie jej prawą dłoń na dłoni pana młodego, przekazując swoją córkę oblubieńcowi. Pan młody odbiera z rąk swojego brata złoty naszyjnik i wiesza na szyi wybranki. Wuj od strony matki wiąże poświęconą, złotą nicią (pirith nool) palce młodej pary, polewa je świętą wodą (pirith pan). Święte elementy buddyzmu, woda i ziemia spotykają się w symbolicznym związku. Pan młody wręcza pannie młodej kawałek białego płótna, ta ogląda go, po czym oddaje swojej matce w geście wdzięczności. To za wychowanie, mamo. Mężczyzna obiecuje rodzicom kobiety, że będzie o nią dbał do końca życia, a zebrani przecierają wilgotne wzruszeniem oczy. Tymczasem matka panny młodej karmi parę kąskami kiribat- tradycyjnej lankijskiej potrawy z ryżu gotowanego na mleczku kokosowym, a matka pana młodego podaje do popicia po łyku mleka. Z miłością i oddaniem w oczach, młodzi karmią się na wzajem. Ceremonia dobiega końca. Para zstępuje z poruwa, a rodzina oblubieńca rozłupuje skorupę świeżego orzecha kokosowego. Nowy początek. W Europie powiedziałbym: „Od teraz jesteście mężem i żoną”.

 

Napijmy się araku

Stres znika powoli z twarzy Manjuli. Ufff… – szepce, kiedy składamy jemu i jego pięknej żonie życzenia. Udało się, dziękuję, że jesteście. Napijcie się araku, zaprasza. Rozpoczyna się część rozrywkowa. Rodzina i przyjaciele rozsiadają się wygodnie przy stołach pełnych curry i słodyczy. Po półgodzinie na sali zostaje para młoda, najbliżsi, kobiety i dzieci. Mężczyźni, a wraz z nimi i my, przenoszą się na taras, gdzie serwowane jest piwo, arak i whisky. Ania jest w tym towarzystwie jedyną kobietą. Mogę tu być? – dziwi się. Ty tak, jesteś gościem z zagranicy. A kobiety nie piją?- dopytuje Ania. Nie, one nie lubią alkoholu, odpowiadają jej, wybuchając śmiechem, rozgrzani alkoholem mężczyźni. Nie tańczycie? Tańczymy, zobacz na salę, kobiety bawią się z dziećmi, są szczęśliwe… Pochłania nas wir rozmów i kolejnych toastów. Stajemy się jedną rodziną, poznajemy kolejnych przyjaciół, odkrywamy podobieństwa i różnice, kruszą się kolejne mury, które nigdy przecież nas nie oddzielały.

 

Ania staje się bohaterką popołudnia, kolejni biesiadnicy przypijają, wznosząc uroczyste peany. Bełkocząc, kiwają z niedowierzaniem głowamiw Polsce wszystkie kobiety potrafią pić alkohol? A Ania, w coraz lepszym humorze, rzuca wyzwanie lankijskiemu patriarchatowi: a na Sri Lance mężczyźni potrafią? Nasur, nasz przyjaciel, z którym tuk tukiem objechaliśmy rok wcześniej wyspę, szepce do ucha, ziejąc fermentem araku i Danielsa: Robert, kończy się picie… Kupisz kilka butelek, jest tak miło. Rajha prosił. Z pobliskiego monopolu przynoszę procenty, a goście witają mnie wiwatując. Po godzinie nie ma śladu po alkoholu, sala pustoszeje. Jest godzina 16, określony przez astrologa czas na zabawę kończy się.

 

Wesele – część druga

Nakath, pomyślny czas na drugą część wesela przypada trzy dni później. W domu Manjuli, niedaleko brzegów Jeziora Kandy i Świątyni Świętej Relikwii Zęba Buddy, zebrali się goście weselni, w ogródku stoły uginają się od jedzenia. Panuje luźna atmosfera pikniku, dorośli żartują i piją, kobiety dyskutują o życiu, wychwalając piękno młodego małżeństwa, dzieci biegają, wrzeszcząc. Para młoda, jeszcze w odświętnych, ślubnych ubraniach, odbiera hołdy, gratulacje i prezenty.

 

Manjula wczuwa się w nową dla niego rolę głowy rodziny. Oprowadza, dba, zagaduje, częstuje. Wzruszony ściska nas: ale jestem zmęczony – mówi. Napijmy się, już mogę. Pijemy. Rozmawiamy. Bawimy się. Aż dochodzimy do strzemiennego. Za chwilę wyruszamy z Nasurem w podróż tuk tukiem. Ściskamy się ze wszystkimi, obiecując sobie wzajemnie pamięć i dozgonną przyjaźń. Rajha obejmuje mnie i tłumaczy się: Robert, na weselu kupiłeś alkohol. To nie fair. Nic o tym nie wiedziałem. To był pomysł tuk tukowców, tak to jest z tymi cwaniakami. Nieważne, odpowiadam, było pięknie, i tak wypiliśmy najwięcej, w końcu reprezentowaliśmy Polskę.

 

Wsiadamy do tuk tuka, Nasur odpala silnik. Obietnica nowych przygód i płynący we krwi arak unoszą nas w euforii ku nowemu.

 

– Gdzie jedziemy, Sir?- woła Nasur znad kierownicy.

– Do Jaffny!- krzyczymy z entuzjazmem.

– Do Jaffny, Sir? Świetnie, to dwa dni drogi, Sir!

 

Dobry kurs! – rechocze. Zostawiamy machającą nam na pożegnanie rodzinę Manjuli i weselników. Droga niesie  nas hen na północ, poprzez tropikalne lasy, pola ryżowe i pełne życia wsie. Mijamy na poboczach buddyjskie stupy, hinduistyczne ołtarzyki, stragany z jedzeniem i sterty owoców jack fruit, podobnych do ogromnych kasztanów. Przez warkot naszego Bajaja (marka tuk tuka) przebija szum wiatru, śpiew leśnych ptaków i orkiestra tropikalnych owadów. Wokół zapachy kadzideł, odurzających kwiatów i świeżego powietrza, niosącego ciepło i wilgoć. Przytulam się do Ani. Jestem szczęśliwy. Niech Bóg błogosławi młodej parze.

 

Dodaj komentarz