Gdzie w Tokio jest centrum?


Walizki spakowane, paszporty i bilety sprawdzone, wystarczy tylko wsiąść do samolotu i po kilkunastu godzinach zacząć zwiedzać centrum Tokio. Brzmi jak dobry plan? Nie do końca. Nie dlatego, że Tokio jest miejscem, którego nie warto zwiedzać, ale dlatego, że jest zupełnie inne niż miasta, które znamy ze świata zachodniego.

 

Tekst: Maika, tokyopongi.pl
Zdjęcie: pixabay.com

 

Wysiadamy z samolotu, odbieramy bagaż i idziemy kupić bilet do centrum miasta. Jeśli szczęśliwie wylądowaliśmy na Hanaedzie, to w ok. 20 minut dojedziemy do stacji Shinagawa, a stamtąd już rzut beretem do stacji Tokyo, czyli w okolice Pałacu Cesarskiego. Jeśli mamy mniej szczęścia lub mieszkamy w kraju, skąd linie lotnicze niezbyt chętnie latają na Hanedę, to właśnie wylądowaliśmy na lotnisku Narita, które wprawdzie często nazywane jest Tokyo-Narita, co jest poniekąd prawdą, jeśli przyjmiemy, że znak „-„ nie oznacza części Tokyo, ale co najmniej 60– (wersja na bogato) lub 90-minutową (budżetowo) przejażdżkę pociągiem lub autobusem. Ale bez względu na to, jak lecimy do Japonii, czy mamy zaplanowaną każdą minutę wycieczki, czy raczej działamy spontanicznie, prędzej czy później zadamy sobie to pytanie – „gdzie tu jest centrum?”.

 

Nigdzie i wszędzie zarazem. W zależności od tego, co chcemy w danej chwili robić. Wiąże się to z innym podejściem do organizacji przestrzeni i rozumieniem, czym jest tkanka miejska. W Europie, a w zasadzie w całym świecie „zachodnim” jednym z nośników historii i łącznikiem pomiędzy teraźniejszością a czasami minionymi jest architektura.

 

Od XVIII i XIX w., w miarę możliwości i chęci, staramy się zachować wygląd starych budynków, rekonstruujemy je, kolorujemy fasady, odtwarzamy. Głównie na zewnątrz, gdyż ani nie zachowujemy układu wnętrz, ani nie zachowujemy ich funkcji. Oczywiście, liczne wojny, które się przetoczyły przez wiele zakątków Europy, pozostawiły puste ślady w organizmie miejskim. Nie zawsze dało się restaurować, nie zawsze też był sens odbudowywać. Chociaż czasami, dla zachowania duszy miasta, odbudowywaliśmy całe kwartały – Warszawa, Berlin, Drezno.

 

Historia Tokio to głównie trzęsienia ziemi (ostatnie wielkie z 1923 r.), pożary, i działania wojenne. Podobno ulice w japońskich miastach budowane były w taki sposób, aby wróg, któremu udało się wtargnąć do miasta, tracił orientację. Ale gdyby tylko tym tłumaczyć wygląd japońskich miast, byłoby to zbytnie uproszczenie. W Japonii nośnikiem tradycji nie jest budynek, ale jego funkcja. Średni wiek budynku w Tokio to ok. 26 lat! Budynek, który ma więcej niż 15 lat uważany jest za stary. Japońskie miasta podlegają ciągłemu przeobrażaniu, są poddane ciągłym zmianom. Na miejscu starych, drewnianych budynków wyrastają nowe, betonowe, które w ciągu życia jednego pokolenia zastępowane bywają kolejnymi, wyższymi.

 



 

Z wyjątkiem małych fragmentów miasta, gdzie z bliżej nieokreślonego powodu zdecydowano się zachować historyczną zabudowę (jak chociażby Yanaka czy Tsukuda), długość życia budynku jest raczej krótka. Materiały wykorzystywane do budowy nie są najtrwalsze, ani styl zbyt wysublimowany. Byle się na głowę nie lało. Ważniejsza jest wytrzymałość na trzęsienia ziemi i funkcjonalność. Bez większych sentymentów. Gdy młode pokolenie dziedziczy stary drewniany dom po rodzicach, często, jeśli finanse pozwalają, wyburzają stary dom i budują w jego miejsce nowy. Łącznikiem z przeszłością nie jest kamień, drewno i papier (w wersji nowocześniejszej żelbeton, plastik i wszelkie odmiany gumolitu), ale funkcja. Duch domu jest zachowany, gdyż związany jest on z funkcją, który dany kawałek ziemi pełni. Tu stał dom rodziców, tutaj znajduje się również przestrzeń, którą nowe pokolenie oswaja i nazywa swoim domem, w którą wlewa swoje współczesne radości i smutki. Tak jak robili to ludzie przed nimi. Podobnie jest z miastem, które płata figle naszej percepcji.

 

Gdybyśmy podziwiali panoramę nowoczesnego Tokio z tarasu widokowego wieży Tokyo Tower i zapragnęlibyśmy zanurzyć się w jego historii, zjechać na poziom gruntu i dla odmiany zobaczyć stary świat, to pewnie zechcemy odwiedzić niedaleką świątynię Zozo-ji. Specyficzny kolor drewna, jego zapach, kamienie wyszlifowane milionem stóp. Majestat wieków.

 

Nie do końca. Wpadliśmy w pułapkę. Wieża, na wskroś nowoczesna, totem powojennej myśli technicznej, jest starsza niż świątynia, w której „mówiły wieki”. Została wybudowana w 1958 r., a świątynia Zojo-ji w 1974 r. Wprawdzie historia świątyni sięga setek lat w przeszłość, to, jak większość tutejszych budynków, podlega cyklom narodzin i śmierci. Co 50-80 lat duch miejsca inkarnuje w nowy budynek. Historia jest zachowana i przekazywana poprzez funkcję.

 

Podobnie dzielnice – w ciągłym ruchu na osi czasu, podlegające nieustannym przemianom. Dwie stacje na północ od stacji Tokyo znajduje się Akihabara – elektryczne miasteczko, stolica geeków, nerdów i wszelkiej maści otaku. Wypełniona po brzegi betonowo-szklanych budynków elektroniką, komputerami, plastikowymi figurkami postaci anime, wszelkiej maści rozrywką. Na próżno by szukać tutaj śladów przeszłości. Nawet nie odległej, ale tej sprzed 20 lat. Zupełnie inna Akihabara, niż ta sprzed lat, ale mimo wszystko ta sama. W miejscu, w którym współcześni kupują smartfony, ich dziadkowie 70 lat temu zaopatrywali się w sprzęt radiowy i elektryczne wyposażenie mieszkań. Albo Harajuku, którego kawiarnie i okolice upodobali sobie kiedyś obcokrajowcy, w którym wypadało bywać i się pokazać, jeśli było się szanującym przedstawicielem zbuntowanego oraz otwartego na nowości z zagranicy pokolenia.

 

Niewiele się zmieniło – wprawdzie obcokrajowców można znaleźć wszędzie w Tokio, nie tylko w Harajuku, to młodzież, która swoje ostatnie chwile buntu przeciwko dorosłym i mieszczańskiemu społeczeństwu chce manifestować ubiorem, wybierze się dzisiaj właśnie tu. Ostatni moment na pokolorowanie włosów na niebiesko, założenie dziwacznego stroju kosmicznego pirata i oddanie się zabawie. Później już tylko praca. Z kolei Shinagawa – kiedyś pierwsza stacja pocztowa na drodze Tokaido, miejsce, gdzie podróżni musieli okazywać pozwolenia na odbycie podróży. Dzisiaj – miejsce o największym zagęszczeniu pokojów hotelowych w Tokio – ponad 6000 miejsc noclegowych zlokalizowanych niedaleko stacji. Brama do miasta – port, gdzie podróżni zatrzymują się w swojej drodze.

 

Modelowym przykładem zachowania historii poprzez funkcję jest Wielka Świątynia w Ise, zlokalizowana w prefekturze Mia. Ów szintoistyczny  chram, poświęcony bogini Amaterasu, założony podobno w IV w. p.n.e. (chociaż niektórzy badacze uważają, że był to raczej III-V w. n.e.), co 20 lat jest demontowany i odbudowywany w tym samym kształcie. Co pokolenie, od setek lat. Jako najświętszy przybytek jest wciąż dla każdego pokolenia nowy, świeży, ale zarazem oryginalny i przedwieczny. Dzisiejsza inkarnacja pochodzi z 2013 r., kolejna odbudowa w 2033 r. Aż po chęci kres.

 

I takie jest też moje Tokio – nowoczesne, a zarazem stare. Gdy przyjeżdża się tutaj, widzi się tę nowoczesność, poniekąd bylejakość dzielnic, które nie są wieżowcami z betonu i szkła, a nie widzi się historii. Historia zaczyna przemawiać w jesienne popołudnia – gdy w zawirowaniu dymu z kadzidła spowodowanym spadającym z drzewa liściem skrzy się promień ostatniego ciepłego jesiennego dnia. I wtedy nie wiadomo, w którym cyklu życia jesteśmy, gdzie się podziały te wieżowce ze stali, ani kim w tej chwili jesteśmy. A potem nadchodzi wieczór i Tokio przemienia się w zupełnie inne miasto…

 


Dodaj komentarz