12.10 2022
Prowokatywność, czyli życzliwość, humor, wyzwanie
Czym jest prowokatywność? Gdyby reklamowana była tak jak „diety cud” w kolorowych pismach, pewnie pisano by przy niej „pokochasz ją lub znienawidzisz, ale nie dasz rady pozostać obojętnym”.
Tekst: Katarzyna Kamińska
Bo co to za metoda, która potrafi w szybki sposób dotrzeć do sedna problemu? Uruchamia w człowieku chęć samostanowienia i odpowiedzialności za siebie i swoje życie przy jednoczesnym pobudzeniu kreatywnego myślenia? Podczas której dzieją się rzeczy, które nie śniły się psychoanalitykom? Którapotrafi podczas jednej sesji wzbudzić śmiech i łzy (oczyszczające i uwalniające) oraz zaskakiwać na każdym kroku – zarówno interwencjami wspierającymi, jak samym procesem? I która działa długo po wyjściu z gabinetu terapeuty?
Tymczasem prowokatywność istnieje, ma się dobrze i cieszy się coraz większą popularnością – jeśli można mówić o jakimś nurcie terapii, że „cieszy się popularnością”.
Promowanie pozytywnych zmian
Metodę stworzył na przełomie lat 50. i 60. młody psychoterapeuta, Frank Farelly, pracujący na oddziale psychiatrycznym szpitala w Wisconsin w Stanach Zjednoczonych. Niezadowolony ze swojej – niewystarczającej według niego – skuteczności jako terapeuty, zaczął badać nowe sposoby oddziaływania, mające na celu promowanie pozytywnych zmian u przewlekłych i opornych pacjentów. Dziś ośrodki wykorzystujące prowokatywność działają w USA, Japonii, Indiach, Afryce, Europie i Australii.
W Polsce jedną z osób, która uczy metody i pracuje prowokatywnie, jest Joanna Czarnecka. Lubi przytaczać taką oto historię o początkach prowokatywności, która w gruncie rzeczy jest kwintesencją podejścią prowokatywnego do klienta/pacjenta.
Sprawdź też: Drugi etat w domu, czyli nasza niewidzialna praca
Otóż Frank Farelly pracował w szpitalu ze swoim pacjentem, była to już dziewięćdziesiąta któraś sesja, Frankowi nie szło, był zmęczony, brak postępów… Był tym bardziej zmęczony, że podjął się terapii z tym pacjentem w sytuacji, w której inni terapeuci dali za wygraną.
I w tym poczuciu terapeutycznej bezsilności i zmęczenia w pewnym momencie przełamał standardy terapii skoncentrowanej na pacjencie (w jakiej wówczas głównie pracował, będąc współpracownikiem i uczniem Carla Rogersa – twórcy tej właśnie terapii) powiedział do pacjenta: „masz rację, przekonałeś mnie”.