
26.07 2021
Tydzień Baby: Jak dzieci kłamać potrafią
Ptak bezładnie na trawie leżał, słabe znaki życia jedynie skrzydłem prawym okazując.
– Jastrząb to chyba jest, albo myszołów – dziad ocenił. – Ranny bardzo…
I zaraz rodzinna dyskusja się rozpętała jak pomóc można. Że do azylu w zoo odwieźć, dziewczyna bratanka zaproponowała. Ale ptak wtedy właśnie powstał i uciekać w stronę stawu zaczął.
– Nie złapiemy go, chociaż nie lata – bratanek po kilku próbach stwierdził. – Ale są jakieś służby przyrodnicze, które to potrafią. W Internecie sprawdzić trzeba.
Baba zaraz na ochotnika się zgłosiła, by na cierpienie ptaka nie patrzeć. Niewiele widziała zresztą, bo łzy oczy jej przesłaniały.
– Płaczesz? – pociecha, co w odwiedziny przyjechała właśnie się zdumiała. – To pomyśl, że to ten być może, co na kury twoje polował. Skutecznie. Wtedy też ryczałaś.
– Każdego żywego stworzenia mi żal – baba odparła, a dziecko na to, że do miasta wracać powinna, bo na wsi to się kury swoje, co baba nad ich losem płakała, jada. Własnoręcznie zabite zresztą.
Dyskusji dokończyć nie zdążyły, bo ptak nagle do lotu się poderwał i odfrunął spokojnie całkiem.
O dziwnym tym zdarzeniu baba przyjaciółce i jej synkowi opowiadała, gdy w odwiedziny przyjechali. Naburmuszony chłopiec, co na wieś wcale jechać nie chciał, zainteresowania historią ową nie wykazał wcale.
INNE PRZYGODY BABY ZNAJDZIESZ TUTAJ. KLIKNIJ!
– Nie lubię ptaków – powiedział tylko. A po chwili dodał jeszcze: – I twojego psa też. Język mi pokazał.
– Znowu kłamiesz! Tak nie wolno – mama pouczyła. – Lea jest miłym psem, a psy języka nie pokazują. Niegrzeczni chłopcy co najwyżej…
– Pokazują, udowodnię – ośmiolatek w komórce zdjęcie znalazł. A na nim piesek spał, tyle, że z wyciągniętym językiem.
Gdy chłopiec konia sam oglądać poszedł, przyjaciółka wyznała, że synek okres kłamania ma. Jak z kolonii wracał, wychowawczyni na bok ją wzięła.
– Marek dwadzieścia złotych ode mnie wziął – wyznała. – Biedna dziecko, ale dzielne, więcej nie przyszedł, na cały pobyt mu wystarczyło…
– Jak to? – przyjaciółka się zdumiała. – Przecież dałam mu kieszonkowe.
– Wiem, mówił – wychowawczyni uspokoiła. – Ale ojciec na wódkę mu zabrał. Nie ma pani lekko…
Koleżankę zamurowało. Długa, wychowawcza rozmowa wyjaśnienie przyniosła dopiero. Marek w telewizji widział dziewczynkę, co policjantce o tacie, który ze skarbonki pieniążki jej na wódkę zabrał opowiadała. I ta policjantka, to misia małej dała. Wykoncypował więc, że tym sposobem to i dwie dychy dostać może…
– Z Marcinem też problemy mamy – przyjaciółka syna starszego przywołała. – Lata całe spokojni o niego byliśmy, bo ministrantem został nawet, a teraz kombinować zaczął. Dnie całe pod blokiem spędza, na kolonie jechać nie chciał… No i z pomysłem przyszedł, że z kumplami do Gniezna wycieczkę planują i złotych trzydzieści chce. Jak powiedziałam, że bez dorosłych nigdzie nie pojedzie, to dodał, że niby siostra Henryka z nimi się wybiera, ale ile ma lat, tego już nie wiedział. A ja nawet tego Henryka nie znam…
Po powrocie od baby, komórka przyjaciółki zadzwoniła.
– Dobry wieczór, siostra Henryka mówi – głos młody usłyszała. Już, już odpowiedzieć miała, że siostra Henia imię i nazwisko ma pewnie, ale do głosu dopuszczoną nie została. – Chciałam Marcina do Gniezna zabrać, jestem jego katechetką…