Djerba – śladami ulicznych opowieści


Odkąd sięgam pamięcią, zawsze pociągały mnie rysunki na murach, tajemne znaki, którymi każde miasto przemawia  do człowieka, odwołuje się do jego wyobraźni, a potem zastyga w niej pod postacią wspomnień. Szukam ich wszędzie, dokądkolwiek bym nie pojechała, a mój Instagramowy profil pełen jest ulicznej twórczości. Za każdym rysunkiem  kryje się przecież jakaś historia, przekaz dla wtajemniczonych, który pokazuje nam, że miasta to nie tylko domy i  ulice, ale również to, co ludzie w nich po sobie pozostawią.

 

Tekst i zdjęcia: Shirin Kader

 

I tak oto, z wakacyjnych fotek koleżanki, dowiedziałam się, że na Djerbie istnieje Erriadh – całe miasteczko pełne  kolorowych, precyzyjnie wykonanych rysunków. „Muszę tam pojechać!” – zawołałam i zaczęłam szukać o nich  informacji, zastanawiać się, kto i dlaczego postanowił zająć się taką twórczością, by wreszcie odnaleźć projekt Djerbahood.

 

Tunezja na ogół kojarzy się z drinkami pod palmą, hotelami z opcją all inclusive, natrętnymi sprzedawcami na  bazarach albo z wakacyjnymi podrywaczami marzącymi o dostaniu się do Europy. Wielu przyjezdnych zupełnie nie  utożsamia jej z zabytkami, bogatą historią, pięknem miejsc i krajobrazów. Projekt Djerbahood powstał po to, by przybliżyć cudzoziemcom mniej znane oblicze kraju. Jego twórcy zaplanowali rewitalizację jednej z wielu  zapomnianych wiosek, odległej od strefy turystycznej, a ich pomysł skupił się wokół tego, by na ścianach tamtejszych  domów umieścić kolorowe murale tematycznie związane z Tunezją.

 

Koordynatorem przedsięwzięcia został Mehdi  Ben Cheikh, lokalny artysta od dawna kojarzony z twórczością uliczną. Z jego inicjatywy, latem 2014 r. na Djerbę  zjechało ponad 150 grafficiarzy z całego świata, w tym także i z Polski, po to, by pozostawić w Erriadh swoje prace  nawiązujące do lokalnych wierzeń i symboli. Nikt nie spodziewał się, że projekt przyciągnie tłumy zwiedzających, a  zdjęcia ściennych obrazów obiegną cały świat.

 

Przed przylotem na Djerbę długo przygotowywałam się do wizyty w Erriadh. Szukałam rysunków w sieci,  zapisywałam je w telefonie, tworząc coś w rodzaju mapy. Dobrze, że to zrobiłam, bo z relacji moich związanych z  Djerbą znajomych wynikało, że dotarcie do niektórych murali wcale nie jest proste. Szybko okazało się, że mieli rację. Tuż po wyjściu z taksówki pomyślałam, że przez pomyłkę trafiłam na zwyczajną tunezyjską wioskę.

 

Główna ulica, kilka podrzędnych knajpek (w tym jedna z najpyszniejszym jedzeniem na wyspie), parę małych  sklepików i w zasadzie tyle. Żadnych rysunków, nic, co wskazywałoby na to, że trafiłam w odpowiednie miejsce.

 

To tylko fragment artykułu. Cały przeczytasz w majowym numerze Magazynie Biomasa. Sprawdź!

 

[recent_posts category=”all”]

Dodaj komentarz