31.10 2018
Jak znaleźć czas, by być tylko sobą?
Jak znaleźć czas, by być tylko sobą? Z Agnieszką Krzyżanowską, doktorem filozofii, autorką bloga „Agnes on the cloud” oraz książki „Prosto i uważnie na co dzień”, rozmawia Beata Woźniak.
Na blogu „Agnes on the cloud” określa pani siebie jako „pisarkę z szafy”. Dlaczego?
Piszę od bardzo, bardzo dawna, ale wszystkie te próby lądowały zawsze w mojej szafie. Trzy lata temu, w kryzysie tożsamościowym, kiedy byłam „pracownicą roku” i matką dzieci w wieku przedszkolnym, postanowiłam, że muszę znaleźć jakąś przestrzeń dla siebie. I znalazłam ją, wyciągając z szafy wszystkie swoje zapiski. Właśnie wtedy narodził się pomysł na pisanie bloga. Było to dla mnie szczytem odwagi i wyjściem ze strefy komfortu.
Zaczęło się wszystko bardzo ładnie układać, a ja przy okazji zaczęłam się z tym pisaniem rozwijać jako człowiek. To jest tak, że w życiu mamy tyle różnych ról, a zapominamy o tej najważniejszej roli – nas samych. Jesteśmy rodzicami, pracownikami, sąsiadami i wieloma innymi osobami, a często nie zostaje nam czasu, byśmy byli tylko sobą. Blogowanie daje mi taką przestrzeń dla siebie, kiedy mogę przekazać to, czego doświadczam.
„Prosto i uważnie na co dzień” to tytuł pani książkowego debiutu. Czy dla pani była to długa droga?
W zasadzie było to zaskakujące i potoczyło się dość szybko. Propozycja napisania książki przyszła właśnie dlatego, że tworzę bloga. Tematy, wokół których się poruszam, to doświadczanie życia opartego na wartościach, a nie na rzeczach, ograniczanie konsumpcji, skupianie się na dniu dzisiejszym. W najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczałam, że zdarzy mi się taka przygoda i szansa, by z tą moją tematyką, która jest dość niszowa, wyjść gdzieś szerzej.
Czy książkę określiłaby pani jako poradnik? Czy to coś bardziej osobistego?
Bardzo się starałam uniknąć tonu poradnikowego, dlatego że nie dawałam sobie prawa, by mówić innym osobom, jak mają żyć. To bardziej spis moich osobistych doświadczeń i przemyśleń. To także moja droga od bardzo szybkiego życia w wielkim mieście i od osoby, która nie ma czasu na nic, do osoby, która z wielu rzeczy zrezygnowała, by skupić się na tym, co jest najważniejsze – na spokoju swojej rodziny i na tym, by nie zajmować się rzeczami, które nie są w życiu potrzebne. Książka jest opisem dochodzenia do tego wewnętrznego spokoju.
Ci, którzy czują się przytłoczeni możliwościami, nadmiarem tego, co nas otacza, mogą znaleźć w niej pewne wartości dla siebie. Jak skupić się bardziej na sobie. Jak poprawić jakość swojego życia, żyć trochę wolniej i umieć odróżniać rzeczy, które są naprawdę istotne od tych mniej ważnych. Ciągle nam się wmawia, że potrzebujemy czegoś nowego, by poczuć się ze sobą dobrze. Współczesny człowiek jest zbiorem dynamicznych czasowników: ”musimy zrobić”, „powinniśmy pójść”, a gdzieś tam umyka nam wartość rzeczowników: „miłość”, „rodzina”, „ja”. I o tym jest ta książka.
Zanim przystąpimy do wprowadzania takich zmian w swoim życiu, na jakie pytanie przede wszystkim powinniśmy sobie odpowiedzieć?
Jakkolwiek banalnie to brzmi, a banały mają w sobie tę ogromną siłę, że z reguły są prawdziwe, to byłoby pytanie:
„Gdyby się faktycznie okazało, że jutra ma nie być, to z kim chciałbyś spędzić dzisiaj dzień i w jaki sposób?”.
Pozwala ono mocno przewartościować swoje życie i zastanowić się, co jest nam najbardziej potrzebne. Okazuje się, że zazwyczaj ludzie i relacje, nie wielka przestrzeń mieszkania czy nowy samochód.
Czy łatwo jest się wyzwolić od kultury nadmiaru? Tyle dziś można zobaczyć, przeczytać, spróbować, kupić?
To jest dość długi proces, który wymaga ogromnej samodyscypliny. Bardzo trudno jest dziś powiedzieć: „nie, z tego rezygnuję, w pewnych rzeczach nie uczestniczę”. Łatwiej jest płynąć z grupą niż stanąć z boku. U mnie wszystko się tak naprawdę zaczęło od sprzątania szafy. Okazało się, że jest bardzo dużo rzeczy, których nie potrzebuję.
Najważniejsze okazało się rozróżnienie zachcianek i potrzeb. To jednak wciąż jest zmiana nawyków i codzienne dyscyplinowanie się. Współczesny świat stawia przed nami tak wiele pokus.
Jaki jest pani stosunek do przedmiotów dnia codziennego? Bliżej pani do ascetycznej przestrzeni czy też ceni pani urok pięknych rzeczy?
Nie jestem skrajną minimalistką. Cieszę się z pięknych rzeczy. Uwielbiam pchle targi, gdzie kupuję filiżanki. Lubię się taczać ładnymi przedmiotami, ale nie ma ich wiele. Bo też niewiele tak naprawdę potrzebuję.
Z czego najłatwiej zrezygnować?
Zrezygnowałam ze spotkań, które mnie w ogóle nie cieszyły, nie rozwijały. Przestałam chodzić na imprezy firmowe, bo uważam to za stratę czasu. Wolę zostać wieczorem w domu z książką czy porozmawiać z rodziną lub wyjść z nimi do restauracji niż siedzieć z 200 osobami, z których połowy nie znam i rozmawiać z nimi też o pracy. Nie układam sobie weekendów, sobota jest u nas z reguły dniem bez planów. Staram się nie spieszyć i ograniczać rzeczy, które nic w nasze życie nie wnoszą.
Nie trzeba na wszystkie wyzwania mówić: tak. Nie trzeba codziennie chodzić na zakupy. A ile czasu tracimy na Facebooku? Może to zabrzmieć dość egoistycznie, ale z drugiej strony, my dla siebie stoimy w centrum zainteresowania i najbardziej powinniśmy dbać o jakość swojego życia. To podstawowe pytanie, które w pędzie współczesnego świata rzadko sobie zadajemy: Czy wystarczająco dbamy o siebie samych?
Jak na zmiany zareagowali najbliżsi?
W zasadzie mam pełne poparcie i zrozumienie męża, który bardzo pozytywnie reaguje na ten mój nowy styl życia i sam też zaczyna coś zmieniać w swoim. Dużo tłumaczyłam dzieciom, choć z drugiej strony, to urodzeni minimaliści. To my uczymy ich kultury konsumpcji. Poza tym, gdyby tak dobrze im się przyjrzeć, to od dzieci można by się nauczyć braku pośpiechu. Mają we wszystkim swoje tempo i nie robią dwóch rzeczy naraz, więc blisko im do filozofii zen.
W książce podkreśla pani, że koncepcja zarządzania czasem, w której praca i życie prywatne znajdują się w stanie harmonii (work-life balance) nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Czy możemy po prostu odpuścić?
Może są osoby, którym udaje się to pogodzić. Według mnie pełne zaangażowanie w pracy powoduje, że nie jest się tak bardzo zaangażowanym w domu i odwrotnie. Najlepiej zacząć od ustalenia życiowego priorytetu. W książce „Esencjalista” Greg McKeown wspomina o takiej ciekawej rzeczy, że bardzo długo w języku angielskim słowo priorytet występowało tylko w liczbie pojedynczej. Natomiast w liczbie mnogiej pojawiło się na początku XX w. To pokazuje, jak zmieniły się wymagania wobec nas samych. Ile możemy mieć tych priorytetów w życiu? Dwa, trzy, ale nie kilkanaście.
Nie można być we wszystkim świetnym. Też miałam taki czas, gdy pracowałam 40 godzin tygodniowo, dwójka dzieci w przedszkolu, a w domu musiał być porządek. Do tego jeszcze chciałam odrobinę zadbać o siebie i w weekendy pobiegać. Aż w końcu wiecznie zmęczona nie mogłam wstać rano z łóżka. Wiem, że nie każdego na to stać, ale moim wyjściem z sytuacji było zredukowanie godzin pracy. Wiązało się to z tym, że zarabiam mniej, ale doszłam do wniosku, że będę mniej wydawać, by być więcej dla rodziny i by w ogóle mnie było więcej. Wszyscy mamy tak naprawdę tyle samo czasu, ważne jest to, jak nim gospodarujemy.
Czym jest esencjalizm?
To uważny i oparty na wartościach styl życia. Jest sztuką dokonywania właściwych wyborów, znalezienia priorytetu w życiu, wyciągnięcia esencji. Jest zajmowaniem się tym, co dla nas najważniejsze i mówieniem „nie” wszystkiemu, co nas rozprasza, co nie jest nam potrzebne. Minimalizm zajmuje się redukcją rzeczy, esencjalizm natomiast przechodzi na poziom wartości i na nich się opiera.
Z czego można czerpać codzienną radość, gdy tempo naszego życia zwalnia?
Wielką wartością wynikającą z tego, że porzucamy niepotrzebne rzeczy jest to, że żyjemy uważniej. Dostrzegamy wokół to, co mamy, a nie jesteśmy skupieni na tym, czego nam brakuje. Rano dobrze jest poświęcić sobie kilka chwil i zastanowić się, za co mogę być wdzięczny. Praktyka wdzięczności jest niesamowitą sprawą, bo okazuje się czasami, że mamy w życiu wszystko, czego nam potrzeba. Jeśli ktoś zda sobie sprawę, że jest zdrowy, ma rodzinę, ma pracę, ma do kogo wracać po pracy, jest zdecydowanie mniej powodów do narzekania.
Żyjąc uważniej, głębiej doświadczamy życia, widzimy to, na co w codziennym pędzie nie zwracamy uwagi, np., że sierpień jest pięknym miesiącem, że zaraz będą spadać Perseidy, że mamy wysyp sezonowych owoców i warzyw. Tego nie zauważamy, gdy musimy ciągle biec, mieć wszystko nowe i lepsze, musimy być coraz bardziej szczupli, bardziej wysportowani i coraz młodsi.
Zmieniała pani miejsce zamieszkania 11 razy. Czy znalazła pani to jedyne, wymarzone?
Moje wymarzone miejsce jest w Polsce. Chciałabym tam wrócić – taki jest mój plan na życie i taki jest plan na przyszły rok. Po latach zupełnie przypadkowej emigracji, bo to nie było tak, że się uparłam i powiedziałam, że muszę wyjechać, ale tak potoczyły się moje losy. Nigdy do końca nie związałam się emocjonalnie z miejscem, w którym teraz jestem, choć mieszkam tu już wiele lat. Marzę o tym, by wrócić tam, skąd przybyłam i mam nadzieję, że uda mi się to już w przyszłym roku.