15.04 2018
Uchodźca to człowiek. Taki sam jak ty
Alina Czyżewska, aktorka Teatru Miejskiego w Gliwicach, autorka profilu na facebooku „Listy z wakacji do Jarka i Beaty„, wolontariuszka w obozie dla uchodźców na greckiej wyspie Lesbos opowiada o swoim wolontariacie, o podejściu Polaków do uchodźców i o hejcie, z jakim spotyka się na prowadzonym przez siebie profilu.
Jedni w wakacje pojechali nad morze, inni w góry. Pani pojechała na Lesbos, by pracować w obozie dla uchodźców. Skąd taki pomysł? Przecież uchodźcom można też pomagać na odległość, wrzucając grosz do puszki pod kościołem.
Alina Czyżewska: Zbliżały się wakacje, każdy planował jakiś wakacyjny wyjazd, ja nie miałam na to nastroju, słuchając co mówią i jak zachowują się nasi rządzący politycy. Narastał kryzys migracyjny. Pomyślałam, że jeżeli już mam gdzieś jechać, to po to, by zrobić coś pożytecznego. Czułam bezsilność wobec jałowych dyskusji na Facebooku i prawicowych antyimigranckich wpisów, niesprawdzonych informacji, w których straszono ludzi terrorystami i gwałcicielami.
Tego wszystkiego było za wiele. Postanowiłam zatrudnić się jako wolontariuszka w obozie dla uchodźców. Pojechałam na Lesbos.
Chciałam swoim doświadczeniem zadać kłam oficjalnej narracji i pokazać, że to tacy sami ludzi jak my, ludzie, którzy uciekają z kraju ogarniętego wojną, żeby ratować życie. Swoje i swoich najbliższych.
Wielu było podobnych do pani osób chętnych do pracy w obozie?
Alina Czyżewska: Razem ze mną pracowało wielu wolontariuszy z różnych krajów: z Holandii, Niemiec, Hiszpanii, ze Stanów Zjednoczonych. Tak jak stereotypowe jest u nas wyobrażenie uchodźcy, tak w wyobrażeniu sporej części osób wolontariusze pracujący w takich miejscach to nawiedzone lekkoduchy, romantycznie rzucający pracę dla wypełnienia misji. Nic bardziej mylnego.
Wielu z nich było urzędnikami, prawnikami, nauczycielami, ratownikami medycznymi czy wodnymi. Poświęcali swój wolny czas, brali urlopy, by przyjechać i pomagać potrzebującym. Trzeba pamiętać, że tam wolontariat dla uchodźców to nie „wczasy z wolontariatem”, „rozwój przez pomaganie”, „zbieranie doświadczenia”.
Nie ma na to programów ani funduszy. Jedzie się i utrzymuje za swoje.
Ale komu pomagać? Tym ,,rzeszom zdrowych, silnych i młodych mężczyzn, którzy przyjeżdżają do Europy zamiast walczyć w swoim kraju”? Tym, którzy ,,są potencjalnymi sprawcami zamachów”?
Alina Czyżewska: Tym, którzy tak mówią nie życzę, żeby znaleźli się w kraju ogarniętym wojną, w którym nie wiesz, z czyjej ręki możesz zginąć. W Syrii rząd Assada zabija własnych obywateli i bombarduje własne miasta. Zagrożeniem są też terroryści z Państwa Islamskiego. Stron konfliktu jest bardzo wiele, a za plecami USA i Rosja.
Wojna w Syrii jest bardzo skomplikowana, a w środku tego ludzie, którzy po prostu chcą żyć.
Ci, którzy stawiają znak równości między uchodźcą a terrorystą, niech się zastanowią: Człowiek ucieka przed wojną, ratuje życie po to, by się wysadzić i zginąć samobójczą śmiercią? Oddaje cały dorobek, przypływa do Europy w strasznych warunkach na pontonie, żeby ciężarówką rozjeżdżać ludzi? Przecież to oni uciekają przed terrorystami. W swoich krajach byli normalnymi obywatelami. Dlaczego tu mieliby się inaczej zachowywać?
Na Facebooku prowadzi pani profil pod tytułem: „Listy z wakacji do Jarka i Beaty„, którego zdjęcie profilowe to pełne dramatu ujęcie przerażonego dziecka w kamizelce ratunkowej trzymanego na rękach przez mężczyznę zanurzonego w morzu. Jarek to Jarosław Kaczyński, Beata to Beata Szydło. Ten profil to prowokacja czy chęć przekazania czegoś odbiorcom?
Alina Czyżewska: Profil powstał spontanicznie i był konsekwencją mojej decyzji o wyjeździe. Miałam dość tych głupot i bzdur wypisywanych na Facebooku, tej fali hejtu przeciwko uchodźcom. A listy do Jarosława Kaczyńskiego i Beaty Szydło naprawdę wysyłałam mailowo, relacjonując swoje ,,wakacje” na Lesbos.
Odpowiedzieli na listy?
Alina Czyżewska: Nie. Dostałam tylko odpowiedź z kancelarii premiera, że przekażą zainteresowanym. Listy wysyłałam też do wiadomości parlamentarzystów i europosłów. Dostałam tylko dwie odpowiedzi od posłów: PO „Nie przyjmujemy muzułmanów i terrorystów” i od posłanki Nowoczesnej, że mi gratuluje i popiera.
Na swoim profilu odbiera pani wiele negatywnych wpisów na temat uchodźców i pani działań?
Alina Czyżewska: Przyzwyczaiłam się już do hejtu, ale mam też wiele życzliwych wpisów. Jest wiele wspaniałych osób chętnych do pomocy. Na Lesbos poznałam Agatę Wilczek, z którą wspólnie wynajęłyśmy samochód i organizowałyśmy bezpośrednią pomoc dla osób przebywających w obozach.
W jakim charakterze pracowała pani w obozie? Jak wyglądała wtedy sytuacja na Lesbos?
Alina Czyżewska: Na Lesbos są trzy obozy. Każdy prowadzony jest przez inny podmiot. Moria to pierwszy – prowadzony przez ministerstwo i armię. Traktuje się tam ludzi jak przestępców, zamykając bezpodstawnie w celi i nie mówiąc nawet dlaczego. Obóz przeznaczony jest dla 1,8 tys. ludzi, a przebywa w nim obecnie 6 tys. osób.
Sytuacja jest dramatyczna. Jest tak mało miejsca, że ludzie także zimą mieszkają w namiotach – również matki z dziećmi, sieroty, kobiety w ciąży. Dziewięć osób w styczniu zeszłego roku zamarzło. Podobnie jest w innych obozach.
Kara Tepe prowadzony jest przez miasto. Mieszkają tam tylko rodziny, mieści 800 osób. Trzeci, na 150 osób, prowadzą organizacje pozarządowe, a przebywają tam tylko chorzy, niepełnosprawni, kobiety w ciąży. Z obozów uchodźcy mogą wychodzić. Tylko za bardzo nie mają dokąd. Pracowałam dla organizacji, która miała pozwolenie na prowadzenie działań w Kara Tepe. Przydzielono mi nadzór nad pralnią, którą zorganizowało i sfinansowało (zakup 10 pralek) właśnie moje stowarzyszenie. Po kilku dniach jednak zrezygnowałam – uznałam że tego typu pomoc jest mało efektywna.
Uważam, że lepiej pomagać, nie wyręczając, ale aktywizując mieszkańców obozu. Powierzanie odpowiedzialności uchodźcom byłoby dla niech cenne i pomocne z psychologicznego punktu widzenia.
Poza tym każdy wolontariusz w obozie musiał podpisać zobowiązanie do niezawierania prywatnych relacji z mieszkańcami obozu – a przecież ja ich chciałam poznać. Chciałam pomagać ludziom, a nie anonimowej masie. Dlatego kiedy poznałam Agatę i organizacje pracujące poza obozami, które angażują uchodźców jako wolontariuszy na równi z Europejczykami, postanowiłyśmy pomagać na własną rękę, z pomocą miejscowych i uchodźców.
Jacy są ci ludzie? Poznała pani ich losy? Zaprzyjaźniła się z kimś?
Alina Czyżewska: To są ludzie tacy sami jak my. Jedni mądrzy, drudzy mniej, jedni bardziej sprytni, inni mniej, jedni otwarci, inni zamknięci. Jak u nas. Grecy mówili: nie wszystkie palce są takie same – co oznacza, że ludzie wszędzie są różni.
Nie ma narodów z gruntu 1złych lub dobrych, ale w każdym narodzie znajdzie się dobry i zły.
Wielu z nich przeżyło piekło, które trudno opisać. W Mitylene mieści się klinika Lekarzy bez Granic, która obejmuje opieką ofiary tortur i innej przemocy. Bardzo często, słuchając świadectw swych pacjentów, nie mogli powstrzymać ez. Mój znajomy z Syrii został zatrzymany przez ludzi Assada i posądzony o finansowanie terrorystów (był biznesmenem). Przetrzymywali go w więzieniu przez 16 miesięcy. Bili, torturowali. Wrzucali do celi z ciałami tych, którzy tortur nie przeżyli.
W końcu go wypuścili, ale po jakimś czasie schwytali go bojownicy ISIS, posądzając o współpracę z rządem. Do takiego kraju ma wracać ten człowiek? Po której stronie miałby tam walczyć?
Media podają jednak przykłady agresji ze strony imigrantów, że lepiej ich nie przyjmować, bo mogą być zagrożeniem… Tak też polski rząd tłumaczy swoją odmowę.
Alina Czyżewska: Nienawidzę takich manipulacji ze strony mediów dla podniesienia temperatury. Najlepszym tego przykładem była informacja o odmowie deportacji 222 Afgańczyków. Polskie media podały, że niemieccy piloci „boją się latać z nielegalnymi imigrantami”. Tymczasem w zachodnich mediach czytamy, że piloci wykorzystali procedurę możliwości odmowy wzięcia na pokład osoby, która nie chce lecieć, bo np. może zachować się w sposób niekontrolowany i wpaść w panikę.
De facto była to odmowa ze względów humanitarnych. Deportacja tych ludzi do Afganistanu oznaczała dla nich pewną śmierć.
Polecam dla porównania czytać artykuły w zachodnich mediach. Inny przykład to powtarzanie legend – bez odruchu sprawdzania faktów. Ktoś skomentował mój post, że jego znajomy był w Grecji i przewodnik odradzał turystom wychodzenie wieczorem w miejscowościach, gdzie są imigranci. Poprosiłam o zaproszenie tej osoby do dyskusji. Okazało się, że komentator źle zrozumiał opowieść i przewodnik mówił dokładnie odwrotnie.
Na Lesbos wszędzie byli uchodźcy. Na wyspie przebywa ok. 10 tys. uchodźców na niecałe 40 tys. mieszkańców. To duży odsetek, a przestępczość nie wzrosła. Uchodźcy spacerują po mieście, łowią ryby w porcie, piją kawę w kawiarniach. Razem się tam spotykamy.
Sprawa uchodźców wykorzystywana jest u nas politycznie. Zupełnym nieporozumieniem dla mnie jest fakt, że do dyskusji np. w telewizji na ten temat zaprasza się polityków nie posiadających gruntownej wiedzy, a nie ekspertów – naukowców, badaczy, socjologów, pracowników organizacji i instytucji. To bardzo wymowne. Za rządów PO zadeklarowaliśmy przyjęcie 7 tys. uchodźców, co dla PIS jest nie do przyjęcia. Dla nich ani jeden nie jest do przyjęcia.
Ile to jest te 7 tys. w skali naszego kraju? To zaledwie jedna czteroosobowa rodzina na gminę! W 2015 r., w szczycie kryzysu, jednego dnia na Lesbos przypływało 7 tys. ludzi. Rozmawiałam z zastępcą burmistrza. Powiedział, że Mitylene nie jest w kryzysie przez uchodźców. Problemem jest, że kraje Unii odmawiają solidarnej pomocy im, Grekom, jak i Włochom.
Przed nami kolejne wakacje. Jakie ma pani plany?
Alina Czyżewska: W czasie wakacji będę chciała znów pojechać i pomagać. A tych, którzy mają wątpliwości i uprzedzenia namawiam do bezpośredniego kontaktu, a nie słuchania bzdur o złych uchodźcach.