26.02 2018
Slow jogging, nowa moda na trucht przez życie
Z doktorem Maciejem Kozakiewiczem z PolskaWitalna.pl i prezesem Stowarzyszenia Slow Jogging Polska o dynamicznie rosnącej modzie na holistyczną rekreację, która przywraca sprawność i chęć do życia rozmawia Beata Marcińczyk.
Zdjęcie: pixabay.com
Jest Pan dziś „twarzą” polskiego slow joggingu – zaraz po mistrzu – profesorze Hiroakim Tanace. Dlaczego nie siłownia, bieganie, maszerowanie?
Od razu zaznaczam, iż wszystko co powyżej jest znacznie lepsze niż siedzenie na kanapie. Ale z doświadczenia wiem, że slow jogging zapewnia w sumie znacznie więcej. W mojej długiej drodze do witalności, „slow” jest bardzo ważnym elementem. Do 30. roku życia zajmowałem się wieloma rzeczami związanymi z ekologią.
Nie miałem powodów, by szczególnie interesować się swoim zdrowiem, ale nigdy też nie byłem tak zadowolony z życia, jak jestem teraz. Zawsze czułem, że mam coś do odnalezienia.
Po 37 urodzinach wszedłem na ścieżkę duchowości. Zapisałem się na warsztat ustawień hellingerowskich. Udział w warsztacie otworzył mi na kolejne lata przestrzeń do pracy z własną intuicją, nieustannego pogłębiania kontaktu z ciałem, kontynuowany na tai chi, chi kung, jodze i Tańcu5Rytmów. Pracowałem z blisko 20 nauczycielami z Polski i zagranicy.
Ale tu nie ma mowy o slow joggingu! Chce pan powiedzieć, że po prostu naszedł kryzys czterdziestolatka i zaczął Pan testować wszystko to, co ktoś Panu podsunął, by w końcu poczuć się zdrowym na ciele i duszy? Najpierw były zawirowania mentalne, a potem…
Oczywiście, można to sobie różnie tłumaczyć. Faktycznie zdefiniowane jest to jako kryzys wieku średniego. U mnie wiązało się to z odnalezieniem holistycznych form aktywności służącej krzepieniu ciała, wzmacnianiu ducha i twórczej aktywności umysłu.
Na 40 urodziny zakupiłem sobie w prezencie kije do nordic walkingu i zacząłem regularnie trenować w parkach i lasach. Przebywałem ponownie w otoczeniu natury (pochodzę z miejscowości letniskowej pod Łodzią), po kilka razy w tygodniu. Poczułem, że jest naprawdę fajnie, a po trzech latach przyśniło mi się bieganie.
Wstałem rano, ubrałem się w strój sportowy i wybiegłem. To było straszne przeżycie. Koszmar. W sumie nigdy nie sprawiało mi to przyjemności. Akurat w tym samym czasie odchodziłem z uczelni, na której pełniłem funkcje kierownicze. Zorganizowałem bankiet, bo nie wypadało odejść bez pożegnania po 12 latach pracy. Otrzymałem pakiet startowy biegu na 10 km.
Zacząłem trenować. Przebiegłem tę „dychę”, poczułem adrenalinę współzawodnictwa. A potem przestałem. 1 stycznia 2017 miałem już nadwagę! 2 stycznia wyszedłem na dwór. Uruchomiłem program regularnego joggingu dla przyjemności. W lutym 2,5 km, w marcu 3 km. Ale dopiero kiedy pojechałem na kurs slow joggingu, wiedziałem, że to jest to, czego szukam!
Tak mnie ta forma ruchu zafascynowała, że do wakacji zostałem najaktywniejszym trenerem slow joggingu w Polsce. 23 kwietnia 2017, może nie tak do końca przypadkowo, w trakcie łódzkiego maratonu zorganizowałem pierwszy trening. Przyszło kilka osób. Tydzień później dwa razy tyle. Po dwóch tygodniach trzy razy tyle. Po miesiącu musiałem utworzyć dwie grupy.