25.06 2018
Ogród społeczny, czyli grządki po sąsiedzku
Szary plac. Puste boisko. Brzydkie podwórko. Coś jest w tych miejscach, że mimo braku atrakcyjności, nie chcemy, aby pozostawały bezużyteczne. Są dla nas i prędzej czy później zaczynamy czuć się za nie odpowiedzialni.
Tekst: Natalia Grygiel
Zdjęcie: pixabay.com
Od ostatnich dwóch-trzech lat, grupy sąsiedzkie coraz chętniej łączą swoje siły. Zazieleniają zaniedbane tereny, od małych nieużytków po całe dzielnice. Między budynkami, na środkach placów, na skwerach powstają kolorowe grządki i rabaty, a wokół nich spotykają się ludzie, by wspólnie spędzać ze sobą czas i pielęgnować rośliny. Te miejsca to ogrody społeczne – otwarte przestrzenie tworzone przez mieszkańców.
Wychodzimy z murów
Jeden z francuskich antropologów ukłuł trafne dla współczesnych pojęcie „nie-miejsca”. W skrócie obrazuje ono taką sytuację: budzimy się i nie wiemy, w jakim mieście jesteśmy. Globalna architektura trochę zaczęła nas przytłaczać. Wszędzie takie same markety, lotniska, hotele, ulice. Szukamy sposobów na wyrwanie się z ogólnodostępnych kalek, które spowodowały, że mieszkamy na osiedlach będących kopią kopii osiedla obok. Nie musi być ciemno, żeby pomylić wejście do swojego mieszkania.
Ci, którzy wychowali się w mieście pamiętają fikołki na trzepakach, ukrywanie się pod mokrym praniem zawieszonym na grubych linach między jednym słupem a drugim, czy dokarmianie kotów pomieszkujących w piwnicach każdej z kamienic. Codziennością było aktywne przebywanie w przestrzeni publicznej zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych.
Z czasem otwarte podwórka w centrach miast zaczęły się wyludniać i szarzeć, a nowe powstawały, jako zielone oazy za bramą na pilota. Początkowo te dziwne „nie-miejsca” były fascynujące i zdawać by się mogło, bardzo nowoczesne i światowe. Z drugiej jednak strony, trudno jest z się z nimi utożsamić, nie zapadają w pamięć, i my ludzie nie chcemy już przebywać w mieście przepełnionym takimi „nie-miejscami”.
Mieszkańcy zaczęli szukać sposobu na wyjście z murów, którymi zostali obwarowani przed nieprzyjaznymi miastami. Chcieli miejsc estetycznych, kolorowych i takich, w których mogliby oddychać świeżym powietrzem i przyjazną atmosferą.
Uprawy roślin w mieście
Ogrody społeczne powstają na całym świecie. Zagranicą funkcjonują pod angielską nazwą community gardens i mogą mieć trochą inną niż w Polsce formę. Idea jest jednak taka sama: uprawa roślin ozdobnych i/lub warzywnych w przestrzeni otwartej dla wszystkich.
Otwartość przestrzeni odróżnia ogród społeczny od ogródków działkowych. Na początku brak płotu rodzi obawy przed wandalizmem. Kilkadziesiąt dobrze funkcjonujących ogrodów w Polsce są jednak dowodem na to, że wspólnie stworzone miejsce jest szanowane przez większość mieszkańców.
Do takiego ogrodu trzeba często zaglądać. Podlewanie, sadzenie, koszenie, porządkowanie przyczynia się do zwiększenia bezpieczeństwa w takim miejscu. Na początku października zeszłego roku, powstał jeden z trzech ogrodów społecznych w Gorzowie Wielkopolskim o nazwie „Nasz fyrtel – Reja i okolice”. Zdarzało się, że pod nieobecności sąsiadów dbających o ten ogród, grupa okolicznych chuliganów dewastowała elementy małej architektury. Mieszkańcy jednak nie poddali się. Stawiali nową architekturę, którą wykonywali samodzielnie. Tym sposobem kilkanaście razy od początku powstawały siedziska i donice, aż chuliganom w końcu się znudziło.
W takich aglomeracjach jak Berlin, Sydney czy Nowy Jork władze udostępniają mieszkańcom najczęściej pofabryczne tereny na uprawę roślin jadalnych, tzw. urban farming. Miejskie farmy prowadzone są przez aktywistów, którzy preferują ekologiczną, lokalną żywność zamiast marketowej. W Polsce urban farming sprawdza się przy mniejszych organizacjach społecznych.
Przykładem warzywników, które pozwalają na samowystarczalność stołówek jest na przykład ogród warzywny przy Stowarzyszeniu „Bądź z nami” w Będzinie czy na terenie Caritasu w Brodnicy. Funkcjonowanie większości ogrodów społecznych w Polsce jest możliwe, dzięki zaangażowaniu samych mieszkańców, którzy partycypują ze wspólnotami, spółdzielniami, władzami miast czy organizacjami pozarządowymi.
Pozyskując zgodę na użytkowanie terenu gwarantują utworzenie pięknego miejsca. Właściciel terenu, którym zazwyczaj jest miasto lub spółdzielnia mieszkaniowa, udostępniając bezpłatnie teren pod ogród społeczny zyskuje „zieloną wizytówkę”.
Ogrody pełne pomysłów
Każdego dnia angażujemy się w podejmowanie mniejszych i większych decyzji dotyczących naszej najbliższej przestrzeni. Na przykład, rozmawiając z sąsiadami podejmujemy decyzje na temat koloru ścian na klatce schodowej, układzie ścieżek na podwórku, rodzaju i ustawienia ławek, wytyczeniu drogi rowerowej, roślinności, elementach małej architektury czy form wspólnie spędzanego czasu. Już najprostsze działania zmieniają charakter okolicy.
Dorośli i dzieci razem wymyślają koncepcje na ogrody społeczne. Aranżują ścieżki, budują ławki, nadają ogrodom przeróżne nazwy. Organizują spotkania i wspólnie podejmują decyzje. W Ostrowi Mazowieckiej powstał „Skwerek obfitości”. Oprócz sadzenia roślin sąsiedzi spotykają się w nim na pikniki, wieczorki z muzyką i teatrem. Na sąsiadującej z ogrodem ścianie budynku powstał wielki mural zachęcający przechodniów do dbania o pszczoły. We wspomnianym wcześniej ogrodzie „Nasz fyrtel – Reja i okolice” mała architektura tworzona jest z myślą o dzieciach. Wróżkowy domek, mini ławeczki dla lalek i kolorowe siedziska ożywiają zacienioną polanę w osiedlowym parku. Kiedy jest więcej czasu, organizowane są na „Fyrtlu” loterie fantowe, z których dochód przeznaczany jest na schroniska dla zwierząt.
Ogród społeczny oprócz walorów estetycznych jest świetnym sposobem na nawiązywanie relacji między sąsiadami. Wspólny temat do rozmów i do działania sprawia, że okolica, w której mieszkamy staje się nam bliższa, staje się naszym domem daleko wcześniej niż po postawieniu stopy na swojej wycieraczce i zamknięciu drzwi. Przyjemnie jest też budzić się z myślą, że w drodze do lokalnego sklepu spotkam kogoś znajomego z ogrodu i powiem mu „Dzień dobry!”.