Nie zazdrość królowi pałacu, czyli jak mieszkaliśmy kiedyś?


Prof. Dariusz Łukasiewicz, historyk opowiada o tym, jak mieszkano kiedyś i dlaczego tak bardzo różni się to od czasów teraźniejszych.

 

Tekst: Paulina Wiśniewska
Zdjęcie: pixabay.com

 

Jak mieszkano dawniej, a jak dziś? Czego dotyczy największa różnica?

– Jak wiadomo, są różne standardy mieszkania. Biorąc to pod uwagę, zmiany są dwie. Zwykły Kowalski mieszkał dawniej w ciasnocie, w mieszkaniu jednoizbowym, bez łazienki i toalety. Nowoczesność podniosła go na poziom mieszczaństwa, które posiadało już 100 lat temu domostwa podzielone na jadalnie, sypialnie, gabinety, buduary i pokoje dziecinne.

 

Bogaci natomiast mieszkali na wielkich przestrzeniach, ale współczesność dała im komfort udogodnień technicznych w postaci oświetlenia, ogrzewania, bieżącej ciepłej wody, gazu i rozmaitych urządzeń domowych. Zwykłe pranie było dawniej wielkim przedsięwzięciem.

 

Kobieta, mężczyzna, dziecko w przestrzeni mieszkalnej dawniej i dziś. Jak to ewoluowało przez wieki?

– Patriarchat podzielił przestrzeń na domową, będącą domeną kobiet, i świat męskich rządów poza domem, także świat polityki i władzy. W tym pierwszym pozycja kobiety była wysoka, w drugim podrzędna. Równouprawnienie oznacza wyjście kobiet z domu, ale i większą obecność w domu mężczyzn.

 

Rola dziecka w domu przez stulecia rosła, pokój dziecięcy pojawił się i nabierał znaczenia dosyć późno. Podobnie ciekawą sprawą jest rola zwierząt w domu, zarówno na wsi, jak i w mieście. W dawnej chłopskiej chacie zimą trzymano świnie, krowy i kury ze względów grzewczych, bo cieplej.

 

Jak dawniej traktowano przestrzeń mieszkalną, przestrzeń do pracy?

– Podział na przestrzeń mieszkalną i miejsce pracy, wychodzenie z domu do pracy to wynalazek historyczny. Obejście chłopskie do dzisiaj jest jednolite z miejscem pracy rolnika. Dawniej było tak i w mieście, gdzie dom mieszczanina był jednocześnie jego miejscem pracy, na przykład piekarza.

 

Jak dawne domy, mieszkania wpływały na spędzanie czasu wolnego przez ówczesnych mieszkańców?

– Zwykli ludzie traktowali małe jedno-, dwuizbowe mieszkania tylko jako noclegownie, a czas spędzali na podwórzu, w bramie i przed nią, w knajpie na rogu, na korytarzu. Sprzyjało to życiu sąsiedzkiemu, ale nie rodzinnemu. Dzieci wychowywała ulica.

 

Robotnik już w XIX w. oddawał pensję żonie i parę groszy zatrzymywał na piwo, na które po pracy szedł do piwiarni z kolegami. W rodzinie mieszczańskiej obowiązkowe było w domu pianino i muzykujące córki. Dziewczyna, która nie umiała grać na instrumencie, miała mniejsze szanse na rynku matrymonialnym.

 

Które z pomieszczeń najpóźniej „dokwaterowano” do przestrzeni mieszkalnej? Jak wpłynęło to na zmianę stylu życia?

– Postęp techniczny wywierał ogromny wpływ na zmiany mieszkalnictwa. To co wcześniej było dostępne tylko dla bogatych, z czasem stało się dobrem ogólnym. Toalety znaleźć więc można już w wielu średniowiecznych zamkach i pałacach oraz szlacheckich dworach, ale udogodnieniem powszechnym stały się dopiero w XX w.

 

Podobnie łazienki. Wszystko to miało ogromny wpływ nie tylko na komfort życia, ale też na higienę i zdrowotność. Konieczność przyniesienia wody ze studni na piąte piętro w kamienicy czynszowej zasadniczo zniechęcała do mycia. Dlatego też mieszkania na wysokich piętrach i poddaszach kamienic bez wind, kanalizacji, wodociągu i gazu oraz elektryczności były tańsze niż na dole budynku.

 

Jak zmieniała się przestrzeń kuchenna? Jak dawniej przechowywano żywność? Nie było przecież lodówek?

– Nowoczesność przyniosła demokratyzację i egalitaryzm komfortu życia. Psucie się żywności w minionych stuleciach było wielkim problemem. Szlachta radziła sobie, trzymając niekiedy w piwnicach lub w specjalnych lodowniach żywność w lodzie i śniegu, który się nie topił.

 

Zwykli ludzie takich możliwości nie mieli. Stąd suszenie i wędzenie mięsa, kiszenie kapusty, stąd konserwy, co zapewniało żywności większą trwałość. I bogaci jednak mieli z tym problemem.

 

Ostre przyprawy w średniowiecznej kuchni były też po to, aby zabić nieprzyjemny smak i zapach nadpsutego mięsa. Umiejętność mrożenia i konserwacji żywności spowodowała jednak pozytywną rewolucję, bo możliwy stał się transport żywności na wielkie odległości. Zniknęły klęski głodu.

 

Styl życia warunkuje przestrzeń życia i jej organizacja, ukształtowanie wizualne. Czy dawniej przywiązywano wagę do piękna? Jak upiększano przestrzeń wokół siebie?

– Estetyzacja przestrzeni zmieniła się w XX w. Dawne przepaście między piękną rzeczywistością pałacu i brzydotą kurnej chłopskiej chaty zostały do pewnego stopnia zasypane, styl życia bogatych i zwykłych ludzi się do pewnego stopnia upodobnił. Pojawił się modernizm, który oznaczał prostsze, geometryczne formy zarówno domów, jak i mebli oraz przedmiotów w przestrzeni domowej.

 

Dawna barokowa i neobarokowa ozdobność i przesada w zakresie ornamentyki architektonicznej była przejawem wysokiej pozycji i zamożności. To do pewnego stopnia zniknęło albo też stało się jednym z istniejących stylów. Z kolei w świat zwykłych ludzi przeniesiono parki i ogrody, które wcześniej występowały tylko przy pałacach. Idea parków miejskich pojawiła się dopiero w XVIII w. i dawała namiastkę przyrody, do której tęskniło się podobnie jak dzisiaj. Dom na wsi to było coś, o czym marzyli ludzie industrialnych miast już w dawnych czasach.

 

Gdyby przenieść człowieka współczesnego w dawne wieki, co zaskoczyłoby go, przeraziło, zachwyciło najbardziej?

– Mamy dzisiaj złudzenie komfortu życia dawnej księżniczki z przysłowiowej bajki. Utrwala to film i książki dające lukrowany obraz przeszłości. W rzeczywistości dawne pałace nadawały się do imponowania ogromem poddanym chłopom i mieszczanom, ale nie do mieszkania.

 

Ogromne przestrzenie Wersalu nie korespondowały z ilością i lokalizacją toalet, co stanowiło dla dworzan i monarchy straszliwe utrapienie, zwłaszcza, że przeziębienia dróg moczowych z powodu chłodu i przeciągów były częste. Ludzie grzali się przy kominkach, gdzie gorąco paliło im twarz, a plecy marzły na chłodzie. Nawet bogaci nie byli w stanie oświetlać świecami wielkich przestrzeni pałacowych i tonęły one wieczorami w ciemnościach.

 

Ludzie przeszłości chodzili spać z przysłowiowymi kurami. Przepiękne łoża z baldachimami odkurzano niezbyt często i były siedliskami robactwa wszelkiej maści, co wiodło wysoko urodzone damy do niezbyt apetycznych problemów skórnych. Dawne luksusy były bardzo niepraktyczne, mało użyteczne i wymagały ogromnej ilości służby do sprzątania całej tej niemożliwej do ogrzania i oświetlenia przestrzeni. Pamiętajmy, odkurzacze, centralne ogrzewanie i elektryczność, to całkiem nowe wynalazki.

 

Jako pan ocenia „blokowiska” jako przestrzeń do życia i mieszkania? Współczesne osiedla mieszkaniowe pomagają czy przeszkadzają w budowaniu relacji społecznych i życiu w harmonii i zgodzie z samym sobą?

– Osiedla mieszkaniowe, wbrew temu co się czasem stereotypowo twierdzi, są przedwojennym jeszcze pomysłem architekta Corbusiera (1887-1965) na tanie i praktyczne oraz wygodne mieszkania dla zwykłych ludzi, których trzeba wyprowadzić z wilgotnych i ciemnych podwórek czynszówek, gdzie rodzina gnieździła się w jednoizbowej klitce bez łazienki.

 

Chodziło właśnie o życie w harmonii, o parki dla dzieci i spacerowiczów, o większą przestrzeń mieszkalną i udogodnienia cywilizacyjne, o infrastrukturę – szkołę i aptekę oraz pocztę.

 

Teraz zwykli ludzie mieli otrzymać 2-4 pokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką, prądem, gazem, wodociągiem, kanalizacją. Był to wielki awans cywilizacyjny nie tylko dla Polaków, ale i innych Europejczyków XX w.

 

Skąd u pana, naukowca, wybitnego historyka, zainteresowania historią codzienności i obyczaju?

– Jest to tematyka od dawna bardzo popularna w zachodnioeuropejskich naukach społecznych. W Polsce mamy w tym zakresie ogromne deficyty, a tematyka jest ważna i ciekawa. Ciągle zajmujemy się w Polsce bardziej wielką polityką, wojnami i powstaniami narodowymi.

 

O ile Warszawa żyła jednak powstaniami, to Poznań bardziej między powstaniami, tutaj się raczej budowało, nie burzyło. W Poznaniu bohaterem był raczej lekarz Karol Marcinkowski niż jakiś generał. Cyganeria artystyczna mogła hulać w galicyjskim Krakowie, Poznaniak się nie stoczył, bo to za drogo. Poznańska historiografia od dawna kierowała się na to trzeźwe opisywania przeszłości i cywilnej, nie militarnej codzienności.

 

W latach 1919-1939 o poznańskiej codziennej pracy pisał profesor Adam Skałkowski, potem jego uczniowie Jakóbczyk, Grot, Paprocki, później Lech Trzeciakowski, Witold Molik i obecnie Przemysław Matusik. O dworach i pałacach szlacheckich pisało już u nas wielu, ostatnio Witold Molik w książce o życiu codziennym ziemiaństwa w XIX w., jednak o mieszkalnictwie jako problemie różnych grup społecznych, i biednych, i bogatych, wraz z jego otoczeniem i infrastrukturą jeszcze nie pisano.

 

Tak więc moja książka wypełnia dotkliwą lukę w pisarstwie naukowym, ale jednak przeznaczonym dla czytelnika, a nie jedynie do bibliotecznego magazynu uniwersyteckiego.

 

Chcesz wiedzieć więcej? Czytaj „Moją Harmonię Życia” (do pobrania tutaj).

Znajdziesz nas również w Salonach Empik, punktach Ruch, Inmedio, Relay.

Możesz też zamówić prenumeratę. Sprawdź tutaj.

Dodaj komentarz