Katarzyna Bosacka: Z jedzenia nie można robić religii


Katarzyna Bosacka, dziennikarka, autorka książek i popularnego programu telewizyjnego ,,Wiem, co jem” i ,,Wiem, co kupuję” w rozmowie z Anną Dolską.

 

Tekst: Anna Dolska
Zdjęcie: TVN/Adam Pluciński

 

Jak to się stało, że z piszącej dziennikarki ,,Wysokich obcasów” stała się pani autorką i gwiazdą programów  telewizyjnych?

Katarzyna Bosacka: Przypadkiem. Kiedy weszliśmy do Unii Europejskiej, dosyć surowe polskie normy zostały zastąpione mniej  restrykcyjnymi normami unijnymi. Można było stosować o wiele więcej dodatków, doszły nowe technologie – np.  ostrzykiwania mięsa wodą z fosforanami czy oddzielania mechanicznie od kości. Wszyscy mieliśmy te same odczucia: bierzemy bułkę w supermarkecie i palec nam wpada do środka, bo ona jest pusta. Szynka puszcza wodę, parówka wybucha w czasie gotowania. Widziałam, że coś niedobrego staje się z polskim jedzeniem,  zaczęłam czytać etykiety, pytać specjalistów, ale wtedy w roku 2006-7, nawet moje koleżanki dietetyczki otwarcie  mówiły, że ich nie czytają.

 

Trzeba było coś z tym zrobić. Tak narodził się pomysł na książkę ,,Czy wiesz co jesz? Jak  robić codzienne zakupy spożywcze. Taki poradnik konsumenta”. Od tego się zaczęło. Potem powstał program, ale  nikt nie dawał mu szans. Wszyscy mówili: „To się nie uda”, ,,Bosacka, zjedzą cię producenci żywności”, „będą cię  niszczyć”, ale TVN dał mi szansę. Po kilku tygodniach okazało się, że program jest hitem. Słupki oglądalności szalały,  bo każdy z nas miał podobne odczucia. Wtedy też sobie wymyśliłam, że skoro robimy polski program, to będziemy go nagrywać w polskim markecie. Po pierwszym sezonie musieliśmy się jednak wynieść, bo dzwonili z koncernów spożywczych sprzedających tam swoje produkty, że nie życzą sobie takiego programu. Dziś po kilkunastu sezonach i  kilkunastu nagrodach, łącznie z Telekamerą, mamy spokój.

 

Jednego programu było pani mało, że powstał kolejny  ,,Co nas truje?”

Katarzyna Bosacka: Jeśli program realizowany jest przez kilka sezonów, tematy zaczynają się powtarzać, więc  szefowa stacji TVN Style Małgosia Łupina stwierdziła, że trzeba zrobić coś nowego i zająć się innymi tematami poza  żywnością: powietrzem, plastikiem, środkami chemicznymi w domu. Tak powstał program ,,Co nas truje?”. W  każdym odcinku przeprowadzam śledztwo dziennikarskie, rozmawiam z bohaterami, ze specjalistami. Z Szymonem Drobniakiem, świetnym biotechnologiem, robimy doświadczenia obrazujące, jaki wpływ na nasze życie ma cukier czy  plastik. To fascynujące zajęcie.

 

W pani programach fast food to trucizna w czystej postaci, a przecież ma pani czworo dzieci, nie zdarza się wam  czasem wpaść do McDonald’s?

Katarzyna Bosacka: Ani my z mężem, ani nasze dzieci nie jemy w fast foodach. Gdyby pani mnie zapytała, co dziś u Bosackich jest na obiad, powiem tak: łosoś z brokułami i zieloną sałatą, jutro będzie zupa tajska, którą też sama  ugotuję, bo nie mam nagrań, pracuję w domu. Jednak zdarza się tak, że jedziemy autostradą, jest pora obiadowa,  dzieci chcą jeść, a na polskich stacjach benzynowych jest dramat: tylko hot-dog z kabanosem, albo przetworzone kanapki ze Słowacji, które mają sześciodniowy termin przydatności do spożycia. Tam się nie da zjeść nic zdrowego.  Są jeszcze sieciowe fast foody. Wchodzimy więc tam i dzieci coś zjedzą. Ja najczęściej nic, ale czasami kończy się tak, że też wychodzę z hot-dogiem, bo przecież trzeba coś zjeść.

 

Można na podróż przygotować kanapki…

Katarzyna Bosacka: Nie wierzę, że tego nie znacie. Jak się ma czworo dzieci, mnóstwo rzeczy do zrobienia, tu się  coś pakuje, tu się wysypuje, pies narobił na trawnik, trzeba sprzątnąć, włożyć walizki do auta i jechać. Coś tam  wrzuciłam do torby z jedzeniem, jakiś jogurt pitny, jakiegoś banana. Wsiadamy do samochodu, a najmłodszy Franek  od razu: ,,Głodny jestem! Siku mi się chce! Daleko jeszcze?”. Przecież wszyscy rodzice mają tak samo. Prawdą jest, że rzadko zdarza nam się jeść fast foody, bo dzieci też za nimi nie przepadają, ale czasem nie ma innego wyjścia. Jeśli  już sami mamy ochotę na hamburgery, to kupujemy bułkę grahamkę albo orkiszową i hamburgery, które w składzie  mają tylko wołowinę i sól. Dzieci sobie je robią od czasu do czasu.

 

Miałam śmieszną sytuację w McDonald’s w Komornikach pod Poznaniem. Umówiłam się tam z kimś, kto miał zabrać mnie na wykłady. Otwieram drzwi, a tam popłoch. Wypychają menadżerkę: ,,Dzień dobry, pani to tu u nas pewnie nic nie zje?”. Ale może macie jakąś sałatkę? – pytam. ,,Ale z kurczakiem panierowanym” – mówi z trwogą.  Zamówiłam kawę i tę sałatkę, bez kurczaka. Nagle wchodzi mężczyzna z walizką i zwraca się do mnie: ,,Przysięgam  pani Katarzyno, ja tu nigdy nie jem”. Człowieka nie znam, widzę go pierwszy raz w życiu, a on: ,,Błagam, niech pani  nie mówi mojej żonie, bo by mnie zabiła. Ja tu tylko na chwilę”. Patrzę, faktycznie spotkał się z jakimś facetem, a ten  facet ma przed sobą na stole pudełko, a w tym pudełku kaszę, brokuły, mięso. Siedzi i na mój widok się odzywa: ,,To  przez panią wszystko. Żona naoglądała się programów. Tak bym hamburgera zjadł, a muszę kaszę dziubać”. To wszystko brzmiało jak kabaret, ale cieszę się, że ludzie nie tylko oglądają program, ale też lepiej się odżywiają.

 

A  propos kaszy, to ostatnio w jednym z fitnessowych czasopism przeczytałam, że by schudnąć, wystarczy jeść  nieprzetworzone produkty. Zgodzi się pani z takim stwierdzeniem?

Katarzyna Bosacka: Prawda, że nieprzetworzone produkty są zdrowsze, a przetworzone mają więcej kalorii.  Nieprawda, że od zdrowej żywności się nie tyje. Zdrowym jedzeniem też możemy się utuczyć, bo weźmiemy pół  bochenka cudownego razowego chleba na zakwasie, do tego mnóstwo masła i trzy piwa rzemieślnicze, kawał  kiełbasy, to też przytyjemy od zdrowego jedzenia z certyfikatem ekologicznym. Musimy bardzo uważać, ruszać się i  badać, bo często nie wiemy, dlaczego nagle zaczynamy tyć, dlaczego chce nam się spać, dlaczego wypadają nam  włosy. Może się okazać, że przestała prawidłowo działać tarczyca, że mamy nadciśnienie, początki cukrzycy czy  miażdżycy.

 

O źródlanej wodzie nie ma pani dobrego zdania. A co z wodą mineralną? Jaką wodę wybierać? W plastikowych czy  szklanych butelkach? O niskiej czy wysokiej zawartości minerałów? A może kranówkę? Filtrowaną czy nie?

Katarzyna Bosacka: Ja w Warszawie piję wodę z kranu, a gazowaną robimy sobie sami w domu, bo pojawiły się na rynku nowoczesne syfony. To powoduje, że przynosimy do domu mniej plastikowych butelek, mniej wydajemy, mniej zanieczyszczamy planetę, mniej dźwigamy. Same korzyści. Są jednak sytuacje, kiedy trzeba kupić wodę, bo  brakuje nam jodu – są wody jodowane, wody o wysokiej mineralizacji, wody, które zaleci lekarz. Proszę zobaczyć,  jaka jest różnica między tą, która ma najniższą zawartość minerałów – nazywam ją wodą do żelazka, bo zawiera 160  mg minerałów na litr – a wodą najbardziej zmineralizowaną, mającą 26 tys. mg. My Polacy generalnie pijemy bardzo  mało wody. Jeśli więc jesteśmy w trasie i musimy kupić wodę w butelce, to kupmy tę z dużą zawartością minerałów,  bo dostarczymy organizmowi trochę magnezu i wapnia. Musimy mieć świadomość, że woda źródlana nie różni się  niczym od kranówki. Brytyjczycy zbadali 12 wód butelkowanych i wykazali, że woda w plastikowych butelkach ma 4  razy więcej plastiku niż woda z kranu.

 

A co z wodą jonizowaną?

Katarzyna Bosacka: Wiem, że w sprzedaży są jonizatory, strukturyzatory wody za 2,5 tys. zł, ale dla mnie to  zupełnie nie ma sensu.

 

Ale Jerzy Zięba twierdzi, że jego strukturyzatory oczyszczają organizm i działają na niego zbawiennie…

Katarzyna Bosacka: Czy kiedykolwiek, ktokolwiek widział, żebym ja coś sprzedawała w sklepie internetowym, na jakiejś stronie, w sklepie, w centrum handlowym? Jak może być wiarygodna osoba, która twierdzi, że witamina C  leczy raka, a nie chemioterapia? Witaminę, która kosztuje w sklepie kilkanaście złotych, on sprzedaje za 140 zł, a  strukturyzatory wody za 2,5 tys. zł, to chyba coś w tym nie jest w porządku. Namawia też rodziców, żeby nie szczepili  dzieci. W Europie zatrważająco rozprzestrzenia się odra. Mówimy o chorobie, której już nie było od lat, nie  występowała, a teraz mamy udokumentowanych 37 zgonów. Ktoś na forum mi pisze: ,,Pani Katarzyno, na tyle  milionów Europejczyków, to ułamek promila”. To ja odpowiadam: stań naprzeciwko bliskich tego ułamka i powiedz,  że to nieważne. Mamy duży problem ze szczepieniami dzieci, ale też dorosłych, którzy chorują na nerczycę, nie mogą  być szczepieni na nic i kiedy przychodzi ktoś, kto jest nieszczepiony i zaraża, oni nie z własnego wyboru mogą złapać tę chorobę, która dla nich jest śmiertelna. Musimy o tym rozmawiać, bo odchodzenie od szczepień jest złą rzeczą.  Natomiast odchodzenie od niezdrowej żywności wszystkim polecam.

 

W podejściu do jedzenia pamiętajmy jednak o jednym: z jedzenia nie można robić religii, bo nie będziemy się dobrze  czuć. Wata cukrowa od czasu do czasu, chipsy, napój gazowany czy hamburger też są elementami naszego życia i  dzieciństwa. Ja tego nie jadam, ale jak był mecz Polska-Senegal podczas Mundialu, Franek mnie ubłagał, żeby kupić chipsy. Skończyło się na tym, że on zjadł w ciągu całego meczu może dwa, a potem przyszedł pies, włożył mordę w  miskę i zjadł wszystko do końca. Tak się je chipsy u Bosackich. Dzieci, które są uczone dobrych nawyków w domu,  nie piją napojów gazowanych, nie piją energetyków, nie jedzą słodyczy i będą jadły tak samo jak rodzice. Zapraszajcie dzieci do kuchni, niech się ubrudzą, niech dotkną, pomachają wałkiem, poczują zapach produktów. Niech będą zainteresowane, jak przygotowuje się potrawy. Wyganianie dzieci z kuchni jest bardzo niedobre.

 

A jaja od szczęśliwych kur są wartościowsze od klatkowych?

Katarzyna Bosacka: Jajo to jajo. Z punktu widzenia wartości odżywczych, nie ma większego znaczenia czy kura w  luksusie słucha Mozarta, czy siedzi w ciasnej klatce. Ważne jest nasze sumienie i to, w jaki sposób kury są hodowane.  Zapłaćmy te kilka złotych więcej za jajka od kur z wolnego wybiegu, ale nie dajmy nabijać się w butelkę i płacić po  kilkanaście złotych za jajo, bo ktoś kurze puszczał muzykę w kurniku.

 

Święta to u nas czas biesiadowania przy stole. Czy w tym okresie Bosaccy odpuszczają i przestają zwracać uwagę na  to, czy świąteczne potrawy są zdrowe? I jak to jest z gotowaniem na święta? Wszystko na pani głowie, czy dzieci i mąż pomagają?

Katarzyna Bosacka: Jedno z najgłupszych pytań, jakie często zadają mi dziennikarze przed Świętami brzmi: jak nie przytyć w Święta? Dlaczego uważam, że jest głupie? Bo Święta nie są po to, by liczyć kalorie, ale po to, by razem  być, pogadać, pójść do kościoła na Pasterkę, pograć w gry planszowe i pysznie pojeść. Zaciskajmy pasa po Świętach.  Zresztą wigilia to najzdrowsza kolacja w roku. Tylu ryb Polak nie zjada w ciągu miesięcy! Barszcz, grzyby, pierogi z  kapustą, pstrąg, śledź, karp – o ile nie utopimy ich w tłuszczu, to zdrowe i niskokaloryczne jedzenie. Jeśli musimy,  nałóżmy sobie limit na ciasta. Po małym kawałku każdego, żeby spróbować, ale o odchudzaniu w Święta nie może być u Bosackich mowy! Tym bardziej że wszyscy uczestniczą w przygotowaniach – mąż sprząta i robi zakupy, Franek  nakrywa stół i dekoruje choinkę, dzieci pomagają w kuchni, pies szczeka, grzybowa kipi, makowiec się przypala.  Kocham ten świąteczny bałagan!

 

[recent_posts category=”all”]

Dodaj komentarz