Festiwal Przyjaźni z naturą


Byłam tam, miód i wino piłam – tak się zaczynają niektóre bajki, kiedy ktoś je opowiada, a ja spędziłam kilka ostatnich dniach lipca na Festiwalu Przyjaźni na Mazurach, w wiosce Ziemiany Banie.
Jestem częstą uczestniczką wydarzeń rozwojowych, więc mam z czym porównać. W czasie wakacji, w całej Polsce odbywa się wiele różnych festiwali. Każdy ma swoją niepowtarzalną specyfikę. Ten festiwal zdecydowanie emanował wizją zbratania się z przyrodą, naturą.

Warunki były spartańskie. Toalety „hand made”, czyli dziura w ziemi obudowana drewnianymi ściankami, to samo jeżeli chodzi o prysznic i dostęp do wody. Prąd i ładowanie komórek był dostępne dla uczestników tylko w jednym miejscu. No cóż. Okazało się, że takie życie jest możliwe, tylko trzeba się trochę przestawić.
Wykłady i kontakt z uczestnikami festiwalu, to jak zwykle na takich imprezach sama przyjemność. Wszyscy otwarci, przyjaźnie nastawieni i pełni radosnej energii. Program bogaty i różnorodny. Ja wyróżnię tylko kilka jego punktów, ponieważ o wszystkim nie da się opowiedzieć, trzeba tam być.

Wioska słowiańska, a w niej: wypalanie pieca chlebowego, gimnastyka słowiańska, warsztaty robienia  motanek – słowiańskich amuletów pomyślności i spełniania życzeń.
Kolejny punkt, szczególnie dla mnie wartościowy to Kobiecy krąg: Moja Lilith – cień i głębia, a także warsztat z drewnianymi kośćmi, Ceremonia kakao i wiele, wiele innych.
To przeżycia, które na długo pozostaną w pamięci i ubogacają. A po powrocie do cywilizacji wdzięczność za to co mamy, dostęp do podstawowych wydawałoby się wygód, których często nie doceniamy.

Anna Pełczyńska-Kuntze

Dodaj komentarz