Borneo – zielony szmaragd obmywany wodami kilku mórz


Borneo – zielony szmaragd obmywany wodami Morza Południowochińskiego, Sulu i Celebes, podzielony między Indonezję, Brunei i Malezję. Opuszczamy Sandakan, wschodnią metropolię autonomicznego stanu Sabah.

 

Tekst: Robert Łapacz
Zdjęcie: pixabay.com

 

Kryję się przed słońcem pod palmowymi liśćmi, wypatrując na przedmieściach autobusu do Kota Kinabalu. Tkwimy  na przystanku od 3 godzin. Frustrację łagodzi spokój i uśmiech innych pasażerów.

 

Sandakan

Chińczyk, w którego hoteliku zatrzymaliśmy się w Sandakan, właściciel pokaźnej kolekcji filmów wideo  udostępnianych gościom, nie miał najlepszego zdania o Malajach:

 

– Mówią, że autobus będzie o 12.00? Hahaha, zapomnijcie. Oni nie znają się na zegarkach. Będzie pewnie dwie  godziny spóźniony. Co tutaj robicie?! W Sandakan nie ma niczego poza zasmrodzonym morzem i orangutanami w  Sepilok. Może w KK (Kota Kinabalu) będzie ciekawiej…

Rzeczywiście, dawniej rajskie plaże wokół Sandakan dziś toną w śmieciach i plastiku.

 

Borneo – moje chłopięce marzenie. Tutejsze nazwy nęciły mnie zawsze egzotyką: Sarawak, Semporna, Kalimantan,  Sandakan… Jak Sandokan – pirat, arystokrata, malajski superbohater z kiczowatego włoskiego serialu, którego akcja rozgrywała się tutaj właśnie i na pobliskich, ciepłych morzach. Jeden z herosów mojego dzieciństwa.

 

Wyspa to zwieńczenie podróży prowadzącej przez Malezję, przepiękny labirynt narodów, kultur, religii, stanów i sułtanatów. Singapur, Melakka, Kuala Lumpur, Langkawi, Penang i last minute na Borneo. Nieplanowana okazja. W plecaku  targam piankę, płetwy i maskę. Sprzęt do nurkowania, z którego nie skorzystałem, przyjechał ze mną z Polski. Nie  nurkować w Malezji – wstyd! Usprawiedliwiam się, że poza sezonem, że nie czuję się odpowiednio, a cudowne miejsca nurkowe to oferta dla bogatych turystów.

 

Że najlepsze trzeba rezerwować pół roku przed nurkowaniem, a  przejazd do Semporny to dodatkowy dzień, wyjęty z napiętego kalendarza. Nic mnie jednak nie usprawiedliwia –  legendarne rafy Sipadan, Mabuan czy Labuan to crème de la crème nurkowania.

 

Pozostaje substytut w postaci plaży, snorklingu i naturalnego peelingu stóp, fachowo wykonanego przez dziesiątki  tropikalnych ryb na przystani w parku narodowym Tunku Abdul Rahman.

 

Zbyt wygodni na treking w dżungli, żałujemy niepodjętego wyzwania. Las równikowy to gąszcz drzew i roślin,  prawdziwe zielone piekło, pulsujące życiem i tysiącem nieznanych mi dźwięków. Po kilkilkunastu krokach można  stracić orientację, pot zalewa oczy i oblepia każdy skrawek ciała, chmary owadów szukają krwi.

 

Niewiele pomagają  repelenty o zawartości DEET> 50%. Ten pierwotny, naturalny habitat ginących gatunków fauny i flory ustępuje niestety monokulturom palmy kokosowej, która zaczyna dominować w krajobrazie. Nocny przejazd przez interior nie pozostawia złudzeń – ogniki wypalanego lasu rozsiane są na tle ciemności jak gwiazdy na niebie. Widok niepokojący i apokaliptyczny; jak zła wróżba zmusza do refleksji.

 

Dziś lasy to tylko 30 proc. obszaru wyspy, zagrożony jest nawet  chroniony umowami międzynarodowymi górski las równikowy „Serca Borneo”, a wraz z nim tysiące nadal  odkrywanych gatunków. Zwierzęta tracą oparcie w naturze, orangutan (z malajskiego „leśny człowiek”), z którego  słynie Borneo, to gatunek zagrożony. By go podziwiać w stanie zbliżonym do naturalnego, turyści odwiedzają Sepilok- Centrum Rehabilitacji Orangutanów niedaleko Sandakan. Spacer ścieżką wytyczoną drewnianymi pomostami w dżungli daje bezpieczną namiastkę obcowania z wykwintną, bujną naturą.

 

Całą relację z Borneo przeczytasz w styczniowej Mojej Harmonii Życia! Sprawdź!

 

[recent_posts category=”all”]

Dodaj komentarz