Angkor. Zwiedzanie z Ipadem i Mubarakiem


Snop światła rzucany przez reflektor remo (skrót od franc. remorque – tuk tuk), omiata ciemność wieczoru. Skacze  wraz z pojazdem na wyboistej, wiejskiej drodze, wyświetlając kontury przydrożnych palm, grobli i nitek kanałów  przecinających pola ryżowe. Silnik dławi się i gaśnie. Zastygamy.

 

Tekst: Robert Łapacz
Zdjęcie: pixabay.com

 

Ipad odwraca się:

 

– Chyba nie mam paliwa… i nie pojedziemy dalej. Mówiłem, żeby nocować na wsi – uśmiecha się z wyrzutem, zachęcając do powrotu i noclegu w tradycyjnej chacie.

 

Prostujemy nogi. Ania rozgląda się niepewnie. Mariusz, którego poznaliśmy dzisiaj na wsi podczas „budowy szkoły”  jest pewien: „To przekręt. Chce od nas pieniędzy”. Powietrze pulsuje symfonią natury, zachwyca bogactwo dźwięków  wyśpiewywanych przez owady, żaby, ptaki, gekony i nocne zwierzęta. Wokół nas mrugają galaktyki świetlików.

 

Lekka bryza chłodzi parny, nocny upał, przynosząc z pobliskiej wioski dudnienie piątkowej dyskoteki. Brzmi jak  khmerskie techno. Jesteśmy na wsi, ponad 20 km od Siem Reap, gdzie czeka hotelowe łóżko z moskitierą.

 

Szkoła to projekt Ipada, jego pomysł na biznes i życie. Po porannym zwiedzaniu ruin Bayon, należących do  kompleksu Angkor Wat, wraz z Mubarakiem, bratem Ipada, ruszamy na khmerską wieś. Słońce wypala siły i tylko  zimny Angkor Beer z lodówki naszego remo daje złudzenie wytchnienia.

 

– Tylko na dwie godziny – śmieje się Mubarak – zobaczycie kambodżańską szkołę i wracamy.

 

Szkoła to zadaszona palmowymi wachlarzami wiata, pod nią kilka skleconych z desek ławek i tablica. Obok dom na  palach w khmerskim stylu. Gospodarz, na którego gruncie funkcjonuje ta intrygująca inicjatywa edukacyjna,  pochłonięty jest codziennymi obowiązkami, w czym energicznie przeszkadza maleńki synek. Pod wiatą uwija się  młody Europejczyk i wyraźnie przytłumiony marihuaną Ipad. W czarnych okularach wygląda jak gwiazda  khmerskiego kina.

 

– Mariusz – wita nas europejski wolontariusz, przecierając pot. Polak ze Śląska. – Mam dosyć, jestem tu od rana, to  przekręt – mówi.

 

Rzeczywiście, gospodarze chcą od nas nie tyle pracy, wolontariatu czy rozmowy, co darowizn. W oczekiwaniu na nasz  szczodry gest upływają godziny i tak siedzimy w rosnącym napięciu do wieczora.

 

– Nie mamy pieniędzy. – Nie szkodzi – badawczo przygląda nam się Ipad – możecie zapłacić w Siem Reap. 100  dolarów będzie ok…

 

– Kiedy przyjdą dzieci?- pyta Ania. – Potem, jeszcze nie ma nauczyciela. Bo nauczyciel i dzieci pojawiają się w tej  szkole tylko z okazji wizyt turystów z bogatego świata.

 

Rodzice wysyłają swoje pociechy, gdyż to szansa na dolara, słodycze, drobny upominek. Przy okazji do główek  dzieciaków wpadnie kilka angielskich słów. Kontakt z nami jest dla maluchów egzotyczną przygodą. Dla nauczyciela,  który ledwie posługuje się językiem Szekspira – również. To możliwość, by szlifować kompetencje językowe. Niestety, nie mamy przy sobie gotówki, nie ma więc najlepszej atmosfery dla nauki.

 

Ipad i jego przyjaciel – gospodarz, wydymający pogardliwie wargi, nie ukrywają rozczarowania. Podobne projekty to  w Kambodży przemysł: szkoły, instytucje charytatywne, sierocińce, przewodnicy, kierowcy remo naganiający  turystów i policja przymykająca  oko na to wszystko. Orphanage scam – tak ów proceder nazywa się w internecie.

 

Ofiarą padają  turyści, wizerunek Kambodży i jej kultury, a przede wszystkim, wyzyskiwane przez chciwych cwaniaków niewinne dzieci, wynajmowane do ckliwych prezentacji. Ich praca to udawanie sierot.

 

To tylko fragment artykułu…

 

Więcej przeczytasz w „Mojej Harmonii Życia”! (do pobrania tutaj).

Znajdziesz nas również w Salonach Empik, punktach Ruch, Inmedio, Relay.

Możesz też zamówić prenumeratę. Sprawdź tutaj.

 

Dodaj komentarz