11.04 2022
Tydzień Baby: Baby na afrykańskich ścieżkach
– Do domu chcę, oszukują nas, tych goryli i tak nie znajdziemy – w trzeciej godzinie trekkingu w afrykańskim buszu baba wyznała. Deszcz lał równo, przyjaciółka upadek trzeci na terenie grząskim zaliczyła właśnie, a drogi pokończyły się wszelkie i strażnik szlak maczetą wytyczać zaczął.
Druga przyjaciółka nie poddawała się za to. Wyrywała do przodu grupkę całą ciągnąc. Przez moment to baba pomyślała nawet, że temu strażnikowi maczetę wyrwie, bo za wolno przejścia robił.
Ale gdy czwarta godzina poszukiwań nastała, tropiciel miejscowy pojawił się nagle i maseczki założyć nakazał. Znak to był, że goryle blisko są. Jak już oko w oko z nimi stanęły zmęczenie miejsca radości wielkiej ustąpiło. Wielki goryl kawałek gałęzi w pysku dzierżąc łypał spokojnie, małe bawiły się w krzakach, a pięcioosobowa ekipa poszukiwawcza za aparaty chwyciła.
– Wspaniałe – przyjaciółka od upadków westchnęła. – Warto było…
INNE PRZYGODY BABY ZNAJDZIESZ TUTAJ. KLIKNIJ!
Baba potaknęła, bo nie wiedziała jeszcze, że najgorsze przed nią było. Powrót, co nie tylko w warunkach trudnych się odbywał, ale z widokami w dodatku. Co niektórzy zachwycali się nimi, czego o babie z lękiem wysokości powiedzieć nie można było. Przepaść za przepaścią, paraliż baby za paraliżem, tudzież upadków parę. Strażnik się ulitował w końcu i za rękę babę poprowadził. W jednej babę, a w drugiej broń dzierżył. Myśl taka babie przez głowę przeszła, że uważnie bardzo iść musi, bo jak się potknie, a strażnik złapać ją spróbuje, to broń taka wypalić może i nikomu już baba zdjęć goryli nie pokaże.
– Zostaw mnie w tej dżungli – koleżanka strażnika swojego przekonywała. A gdy odmówił inną propozycję miała: – Zabij mnie…
Ale dały radę. Po dziewięciu godzinach wędrówki z buszu wyszły.
Wypad do Ugandy z koleżankami dwoma udanym bardzo się okazał. Z odchudzaniem tylko trochę nie szło, bo o jedzeniu czas cały mówiły właściwie. Przez system taki, że na kempingach na śniadaniach obiady wybierać należało, na obiadach kolacje, a na kolacjach śniadania. W międzyczasie zaś przewodnik Marcin, co w Ugandzie mieszka smakołyki różne na trasie im serwował.
Babie małpy wszelakie podobały się najbardziej. Na kempingach do stołówek wchodziły nawet, celem wyłudzenia jedzenia, a pawiany szosy oblegały przejazd blokując. Słoni dużo baba widziała, hipopotamów, a nawet lwicę i lwa.
Zdjęcie lwa baba bratankowi wysłała, co urodziny miał. A jak się od koleżanki w kraju dowiedziała, że i jej tata świętuje to i do niego życzenia skierowała, bo senior po Internecie buszować się nauczył. „Baran pasuje do Pana bardziej, ale tu żadnego nie spotkałam – napisała. – Lwa więc przesyłam z życzeniami jego zdrowia i siły”.
– Tata się ucieszył? – po powrocie spytała.
– No tak, tylko to z baranem dziwne było – przyjaciółka odparła.
– Dlaczego dziwne? Urodziny miał, czyli spod znaku Barana jest – baba pretensji w głosie koleżanki ukrytej nie zrozumiała.
– No, wiesz – przyjaciółka westchnęła. – Imieniny to były…