21.05 2018
Angkor. Zwiedzanie z Ipadem i Mubarakiem
Snop światła rzucany przez reflektor remo (skrót od franc. remorque – tuk tuk), omiata ciemność wieczoru. Skacze wraz z pojazdem na wyboistej, wiejskiej drodze, wyświetlając kontury przydrożnych palm, grobli i nitek kanałów przecinających pola ryżowe. Silnik dławi się i gaśnie. Zastygamy.
Tekst: Robert Łapacz
Zdjęcie: pixabay.com
Ipad odwraca się:
– Chyba nie mam paliwa… i nie pojedziemy dalej. Mówiłem, żeby nocować na wsi – uśmiecha się z wyrzutem, zachęcając do powrotu i noclegu w tradycyjnej chacie.
Prostujemy nogi. Ania rozgląda się niepewnie. Mariusz, którego poznaliśmy dzisiaj na wsi podczas „budowy szkoły” jest pewien: „To przekręt. Chce od nas pieniędzy”. Powietrze pulsuje symfonią natury, zachwyca bogactwo dźwięków wyśpiewywanych przez owady, żaby, ptaki, gekony i nocne zwierzęta. Wokół nas mrugają galaktyki świetlików.
Lekka bryza chłodzi parny, nocny upał, przynosząc z pobliskiej wioski dudnienie piątkowej dyskoteki. Brzmi jak khmerskie techno. Jesteśmy na wsi, ponad 20 km od Siem Reap, gdzie czeka hotelowe łóżko z moskitierą.
Szkoła to projekt Ipada, jego pomysł na biznes i życie. Po porannym zwiedzaniu ruin Bayon, należących do kompleksu Angkor Wat, wraz z Mubarakiem, bratem Ipada, ruszamy na khmerską wieś. Słońce wypala siły i tylko zimny Angkor Beer z lodówki naszego remo daje złudzenie wytchnienia.
– Tylko na dwie godziny – śmieje się Mubarak – zobaczycie kambodżańską szkołę i wracamy.
Szkoła to zadaszona palmowymi wachlarzami wiata, pod nią kilka skleconych z desek ławek i tablica. Obok dom na palach w khmerskim stylu. Gospodarz, na którego gruncie funkcjonuje ta intrygująca inicjatywa edukacyjna, pochłonięty jest codziennymi obowiązkami, w czym energicznie przeszkadza maleńki synek. Pod wiatą uwija się młody Europejczyk i wyraźnie przytłumiony marihuaną Ipad. W czarnych okularach wygląda jak gwiazda khmerskiego kina.
– Mariusz – wita nas europejski wolontariusz, przecierając pot. Polak ze Śląska. – Mam dosyć, jestem tu od rana, to przekręt – mówi.
Rzeczywiście, gospodarze chcą od nas nie tyle pracy, wolontariatu czy rozmowy, co darowizn. W oczekiwaniu na nasz szczodry gest upływają godziny i tak siedzimy w rosnącym napięciu do wieczora.
– Nie mamy pieniędzy. – Nie szkodzi – badawczo przygląda nam się Ipad – możecie zapłacić w Siem Reap. 100 dolarów będzie ok…
– Kiedy przyjdą dzieci?- pyta Ania. – Potem, jeszcze nie ma nauczyciela. Bo nauczyciel i dzieci pojawiają się w tej szkole tylko z okazji wizyt turystów z bogatego świata.
Rodzice wysyłają swoje pociechy, gdyż to szansa na dolara, słodycze, drobny upominek. Przy okazji do główek dzieciaków wpadnie kilka angielskich słów. Kontakt z nami jest dla maluchów egzotyczną przygodą. Dla nauczyciela, który ledwie posługuje się językiem Szekspira – również. To możliwość, by szlifować kompetencje językowe. Niestety, nie mamy przy sobie gotówki, nie ma więc najlepszej atmosfery dla nauki.
Ipad i jego przyjaciel – gospodarz, wydymający pogardliwie wargi, nie ukrywają rozczarowania. Podobne projekty to w Kambodży przemysł: szkoły, instytucje charytatywne, sierocińce, przewodnicy, kierowcy remo naganiający turystów i policja przymykająca oko na to wszystko. Orphanage scam – tak ów proceder nazywa się w internecie.
Ofiarą padają turyści, wizerunek Kambodży i jej kultury, a przede wszystkim, wyzyskiwane przez chciwych cwaniaków niewinne dzieci, wynajmowane do ckliwych prezentacji. Ich praca to udawanie sierot.
To tylko fragment artykułu…
Więcej przeczytasz w „Mojej Harmonii Życia”! (do pobrania tutaj).
Znajdziesz nas również w Salonach Empik, punktach Ruch, Inmedio, Relay.
Możesz też zamówić prenumeratę. Sprawdź tutaj.