22.03 2018
Agnieszka Rylik: Nie bój się żyć po swojemu!
Agnieszka Rylik, Mistrzyni Świata w boksie zawodowym, dziennikarka, propagatorka zdrowego trybu życia opowiada o tym, jak i kiedy udało się jej osiągnąć harmonię ciała, ducha i umysłu.
Tekst: Beata Marcińczyk
Zdjęcia: arch. Agnieszka Rylik, Duolife
Sport, i to sport walki, to ogromna część pani życia, a właściwie cała młodość. Jak wówczas, przed laty, radziła sobie pani ze stresem, z godzeniem życia sportowca z tym poza ringiem? Kto pani pomagał, wspierał panią?
Agnieszka Rylik: Przez kilkanaście lat nikt mi nie pomagał. Szczególnie na samym początku. Do pewnych rzeczy musiałam sama dojść, bo boks to sport, w którym jesteś tak naprawdę sama. Wiadomo, jest wsparcie rodziców, mamy, bliskich. Zaczęłam trenować przez przypadek.
Byłam wzorową uczennicą, grzecznym, choć bardzo żywym dzieckiem, utalentowanym w wielu kierunkach. Ale to mądrość mojej mamy, że rodzice powinni wspierać a nie zabraniać, była dla mnie największym wsparciem. Ona wiedziała, że ja bardzo chcę.
Sporty walki, szczególnie w wykonaniu dziewczyn, nie były wówczas popularne. Pojechałam na pierwsze zawody w kick-boxingu i wygrałam. Później to ona pomogła mi wyjechać na następne – do Madrytu w 1989 r., kiedy nie było na to pieniędzy. Jednak przez całe lata układałam sobie pewne rzeczy zupełnie sama, bo w sporcie wyczynowym harmonii nie ma.
Dlatego dziś powtarzam, że najważniejsza w życiu jest rodzina i ludzie, którzy dają ci wsparcie i miłość.
Lubiłam sport, potrafiłam zebrać się psychicznie do walki, ale potem musiałam gdzieś odreagować. Sport jest tylko kawałkiem życia i nie można poświęcać mu wszystkiego. Jedna kontuzja potrafi cię odciąć absolutnie od wszystkiego. Bardzo trudno też ułożyć sobie życie poza sportem: znaleźć partnera, założyć rodzinę, opiekować się dziećmi. Choćby na samych zgrupowaniach sportowcy spędzają nawet 300 dni w roku. Wracają do domu i zaczynają się problemy.
W życiu poza sportem, tym dojrzałym, została pani dziennikarką i autorką książki. Czy taki był plan?
Agnieszka Rylik: Absolutnie nie. Natomiast fajne we mnie jest to, że nigdy nie bałam się wyzwań. Gdy ktoś mi zaproponował filmową rolę, przyjęłam ją i się przygotowałam. Gdy ktoś zaproponował komentowanie boksu, zaczęłam to robić. Później dostałam propozycję, żeby zostać dziennikarką, choć wcześniej myślałam, że się do tego absolutnie nie nadaję. Zapłaciłam za to ogromną cenę, bo łączyłam pracę dziennikarską ze sportową.
Mój organizm w pewnym momencie odmówił posłuszeństwa. Nagrywałam właśnie Magazyn Olimpijski jako dziennikarka i przygotowywałam się do walki, a Iga Cembrzyńska nagrywała sceny do filmu o mnie „48 godzin z życia kobiety”. Miałam refluksy, zawroty głowy i wylądowałam na trzy dni w szpitalu. Wtedy nie było krzty harmonii. Ale ułożyłam ją sobie w głowie. Pomogła mi w tym moja psychika. Bo sport wyczynowy to nie jest zdrowie – masakruje i ciało, i psychikę. Jeśli uderzysz cios prosty milion razy, łokieć nie ma prawa dobrze działać.
– Jesteś niezniszczalna! Jesteś Mistrzynią Świata, jesteś nie do pokonania! – to powtarzałam sobie zawsze przed walkami. Ta afirmacja i wiara w siebie bardzo pomagały, gdy wychodziłam na ring absolutnie pewna siebie, choć moja forma w tamtym czasie wcale na to nie wskazywała.
Dlatego teraz powtarzam wszystkim, że najważniejsza jest psychika i wiara w siebie. Ludzi, którzy pracują, a biegają maratony, robią triathlony i inne cuda pytam: po co wam to? Słuchajcie swojego organizmu. Trzeba żyć w harmonii – jeśli ci się nie chce iść na trening, nie idź, odpocznij, idź na spacer. Nie słuchaj trenerów personalnych, którzy każą ci zrobić dziennie tyle i tyle. To nie jest dobre dla zdrowia. Dla zdrowia ważne jest to, na co pozwala twój organizm.
Mam koleżankę, która naderwała mięśnie brzucha, bo trener kazał jej robić ileś tam brzuszków dziennie, sąsiadkę, której „siadły” kolana, bo „dla zdrowia” biegała po betonie i przygotowywała się do maratonu. Jeżeli czytacie ten wywiad, to pewnie szukacie harmonii – nie rzucajcie się ambitnie na sport, tylko porozmawiajcie sami z sobą. Cieszcie się życiem.
Swoje przeżycia zamieściła pani w książce „Nokaut”. Czy odgrywała ona rolę katharsis?
Agnieszka Rylik: Nie myślałam, że ją napiszę. Teraz wiem, że faktycznie ma takie znaczenie. Przecież pewne rzeczy musiałam przeżyć jeszcze raz. I to było ciężkie. Przeżywanie najsmutniejszych spraw. Ale też wspominanie wydarzeń bardzo pozytywnych.
Tak, myślę, że książka bardzo fajnie oczyszcza. Rozmawiałam na ten temat z Iwoną Guzowską i zgadzamy się co do tego, że napisanie książki o sobie to bardzo trudna decyzja. Książka wyszła bardzo motywacyjna i osobista. Powstała, gdy wygrałam najważniejszą walkę – walkę o siebie. Te na ringu były prostsze. Najtrudniej jest zawalczyć o swoje szczęście. Warto było ją napisać, bo dostaję dowody na to, że pomaga wielu ludziom w ich walkach życiowych.
To tylko fragment rozmowy…