08.11 2017
Magdalena Witkiewicz, specjalistka od szczęśliwych zakończeń
Magdalena Witkiewicz – pisarka, autorka bestsellerowych powieści dla kobiet, specjalistka od szczęśliwych zakończeń. Nam opowiada nie tylko o swoich książkach.
Tekst: Anna Dolska
Zdjęcia: Katarzyna Gapska / FOTOPOTO.PL
Pisarz kojarzy nam się z kimś, kto w zaciszu gabinetu w skupieniu i ciszy pochyla się nad swoim dziełem. A pani w piątek była w Katowicach, w sobotę w Warszawie, a w niedzielę w Poznaniu. Czy w zawód pisarki wkalkulowała pani częste wyjazdy?
Magdalena Witkiewicz: Zawsze się śmieję, że oto widzicie, na czym polega praca pisarza – pisarz nie ma czasu pisać. Praktycznie w kwietniu i maju przejechałam Polskę wzdłuż i wszerz. Czuję się, jakbym cały czas spędzała w samochodzie. Mąż i dzieciaki mają już trochę dosyć. Dzwonię wieczorem i tylko wysłuchuję, kto komu co powiedział, kto co zrobił. Wcale nie jest tak łatwo to wszystko pogodzić, ale mam komfort, że ja nie muszę tego robić. Kiedy powiedziałabym nie, zostałoby to zaakceptowane. Uważam jednak, że w dzisiejszych czasach autor powinien się spotykać z czytelnikami. W Poznaniu były takie tłumy, że nie starczyło miejsc siedzących. Widocznie ludzie tego potrzebują. Ich obecność wynagradza mi te wszystkie niedogodności.
Czytelnicy nie tylko znają Magdę Witkiewicz przez pryzmat bohaterów jej książek. Prowadząc swój fanpage na Facebooku, wprowadziła ich pani do swojego życia. Czy to celowy zabieg?
Magdalena Witkiewicz: To jakoś samo wyszło. Facebook umożliwił relacje on-line i chciałam to wypróbować. Nie był to zabieg marketingowy, ale chyba mam marketingową intuicję. Nie nadwyrężam jednak mojej prywatności.
Kot Puszysław nie ma nic przeciwko pokazywaniu go na moim profilu, więc go eksploatuję. Córka już nie pozwala, więc się jej słucham. Lubię moje czytelniczki i one czują, że nie jestem fałszywa, że nie udaję.
Wychodzę zresztą z założenia, że jeśli czegoś się nie robi z przekonaniem, prawdziwie, to odbiorca natychmiast to wyczuje. Nie tylko w tej branży, choć w tej może szczególnie, ale w każdej innej fałsz natychmiast jest demaskowany.
Czy poprzez swoich bohaterów mówi i robi pani rzeczy, na które by się pani w życiu nie odważyła? W powieści przecież można wszystko, nie ma ograniczeń.
Magdalena Witkiewicz: Moi bohaterowie są bardzo grzeczni, nie robią zwykle rzeczy ekstrawaganckich, bo ogólnie jestem bardzo grzeczna. Książki jednak powodują, że mogę wejść w inny świat. Przy okazji pisania ,,Szkoły żon”, takiej trochę jednak niegrzecznej książki, żartowałyśmy z koleżanką-pisarką, że to fajne, bo można z każdym, można wszędzie i to bez ryzyka ciąży. Przeżywam w książkach romanse, a w realnym życiu przecież jestem grzeczną i wierną żoną. Tam mogę poszaleć.
Co na to mąż?
Magdalena Witkiewicz: Mąż nie czyta moich książek. Kiedyś powiedział, że nie czyta, bo boi się pomyśleć, co koledzy mogą o nim pomyśleć. Zresztą twierdzi, że mam dziwne pomysły, a najdziwniejszym jest to, że zostałam pisarką.
Skąd ten pomysł? Jest pani przecież analitykiem marketingowym.
Magdalena Witkiewicz: Wyszło przypadkiem. Napisałam coś, spodobało się mojej mamie, komuś jeszcze i poszło. Bardzo ubolewam, jak słyszę, że moje koleżanki mają w szufladzie kilka powieści. Ja nie mam nic. Jak zdecydowałam się pisać, to już mam tylko terminy wyznaczone przez wydawcę na skończenie kolejnej książki.
I pisze pani całkiem sporo. Średnio dwie książki rocznie. Mo¿na się od tego uzależnić?
Magdalena Witkiewicz: Tak sobie żartując, to raczej kwestia deadline (ostateczny termin oddania pracy – przyp. red.). Wydawca wyznacza termin i zamówiona książka musi być gotowa. Są autorzy bardziej płodni ode mnie. Niedługo ukaże się wznowienie mojej książki dla dzieci. Myślę, że powinnam napisać jakąś nową, bo rodzice zaczynają mieć do mnie pretensje, że już się nudzą, czytając w kółko tę samą książkę.
Czytelnicy nazywają panią ,,specjalistką od szczęśliwych zakończeń”. Dlaczego postanowiła pani pisać książki z happy endem?
Magdalena Witkiewicz: Moje książki zawsze się dobrze kończą. Sama lubię takie czytać. Zaglądam zawsze na koniec, czy aby na pewno będą żyli długo i szczęśliwie. Chciałam zresztą napisać książkę, która będzie się kończyć: ,,Żyli długo i szczęśliwie wszyscy” i ,,Panny roztropne” tak się kończą.
Ale przecież w życiu nie wszystko się dobrze kończy.
Magdalena Witkiewicz: Już chyba wiem, jak to jest ze szczęściem. Wierzę, że każdy z nas może być szczęśliwy. Tylko w momencie, kiedy dzieje się to szczęście, my sobie z tego nie zdajemy sprawy. Dopiero po jakimś czasie mówimy sobie: och, jaka ja byłam wtedy szczęśliwa. Uświadomiłam to sobie, jak byłam w Hanoi. Zaproszono mnie do Wietnamu i tam w hotelu był taki cudny basen.
Leżę w tym basenie, jest mi tak cudownie, jest mi tak pięknie i myślę: czym ja sobie zasłużyłam, że jestem taka szczęśliwa. I w tym momencie w głowie słyszę dzwonek: na pewno coś złego wydarzyło się w domu, bo przecież nie może być tak pięknie.
Zwlekłam się z tego basenu, zakładam płaszcz kąpielowy, pędzę na siódme piętro i przez skype dzwonię do męża, pytam, czy wszystko dobrze z dzieciakami. Słyszę, że wszystko okey. Dzwonię do rodziców, czy u nich wszystko w porządku. Potem do brata. Nic się nie wydarzyło. Wracam do tego basenu, próbuję się wyluzować i nie idzie. W końcu nagle nachodzi mnie myśl: matko, przynajmniej gruba jesteś! Uświadomiłam sobie, że jak już pozwoliłam sobie na szczęście, które mnie otoczyło, to nie potrafiłam się z tym pogodzić. Inni też tak mają. Obserwuję moje czytelniczki, jak któraś stwierdza, że jest szczęśliwa, to za chwilę czeka, aż jej coś spadnie na głowę, bo przecież tak po prostu nie może być dobrze.
Mam wrażenie, że jednak w ostatnim czasie ludzie bardzo intensywnie szukają szczęścia. Mamy go taki deficyt?
Magdalena Witkiewicz: To raczej problem z dostrzeganiem szczęścia, brakuje nam różowych okularów i nie potrafimy cieszyć się małymi rzeczami. Moje książki pokazują, że można się cieszyć drobiazgami. Teraz byłabym szczęśliwa, gdybym znalazła się w moim małym domku na Kaszubach. Co roku spędzam tam wakacje. Każdej wiosny jak tam pojadę, biorę kawę i książkę, nogi kładę na oparciu na werandzie, siedzę w fotelu i myślę, że cały rok na to czekałam. Jest mi tak dobrze. My nie potrafimy tego docenić. Gonimy gdzieś i nie wiadomo po co.
Pani też uszczęśliwia swoje czytelniczki, które piszą do pani, że tak wspaniale się czuję po przeczytaniu książki, że wzruszyły się do łez…
Magdalena Witkiewicz: Uważam, że dobra energia wysyłana do innych zawsze wraca. I to jest bardzo miłe. Na spotkaniach autorskich czasem nie mogą się powstrzymać, żeby się do mnie nie przytulić. Moje czytelniczki są wspaniałe i bardzo aktywne. Nie dość, że udzielają się na fanpage, to jeszcze mamy grupę zamkniętą ,,Magiczne miejsce”, która liczy ponad 3 tys. osób. One też się napędzają tą fajną energią. Kiedy byłam na spotkaniu autorskim w Białymstoku, niepotrzebnie napisałam na Facebooku: ,,Ciekawe, ile sękaczy zmieści się w moim bagażniku?”. Nie zdawałam sobie sprawy, jaką reakcję wywoła ten wpis. Dostałam tych sękaczy ponad 10. Musiałam je rozdać w rodzinie. A co jakbym napisała, że chcę mieć brylanty w niebieskie kropeczki? Jak kiedyś miałam zły dzień i napisałam o tym na profilu (w jednej z moich książek napisałam, że jak ma się zły dzień, to trzeba sobie włożyć anturium za ucho), to dostałam od jednej z moich czytelniczek pocztą bukiet anturium. Listonosz zresztą ma mnie dosyć, bo ja ciągle dostaję jakieś paczki, które on musi przynosić. Wszystkie od czytelniczek.
Czuję się kochana i to jest fajne, bo kto z nas nie lubi być głaskany?
Na czym polega wietnamski fenomen Magdy Witkiewicz? Jest pani popularną pisarką w kraju tak odmiennym od nas kulturowo.
Magdalena Witkiewicz: Wietnam jest dla mnie bardzo pozytywnym przeżyciem. Wietnamskie kobiety są takie same jak my. Gdy byłam tam na spotkaniu z okazji promocji „Szkoły żon”, podeszła do mnie dziewczyna i mówi: „Pani Magdo, ta książka jest dla mnie, bo ja jestem po rozwodzie, mam troje dzieci i jestem lekarką”. Ona dała mi takiego pozytywnego kopa. Tym wykształconym, które są świadome, ta książka była bardzo potrzebna. Zresztą była tam inaczej postrzegana niż u nas. W Polsce to czytadło dla kobiet, a tam odebrano ją jako manifest feministyczny. Na moim spotkaniu byli mężczyźni, kobiety, a wśród nich poważni krytycy literaccy. Podejrzewam, że u nas krytyk w ogóle by się nie zajął tą książką i wcale mu się nie dziwię, a tam to było bardzo poważne spotkanie z oficjelami, z panią ambasador.
Ale jednak odczuła pani na swojej skórze różnicę kulturową, a właściwie obyczajową.
Magdalena Witkiewicz: Tak, w ambasadzie zostałam bohaterką pewnej anegdoty. Jako że jestem dbającą o swój wizerunek specjalistką od marketingu, stwierdziłam, że trzeba się przygotować do wyjazdu. W Polsce – jak wiadomo – nazwano mnie specjalistką od szczęśliwych zakończeń, to do Wietnamu wydrukowałam sobie wizytówki po angielsku z napisem „Happy Ending Expert”. I wszystkim te wizytówki na miejscu rozdawałam. Okazało się, że pani ambasador zaprasza mnie na kolację.
Wzbraniam się, bo przecież nie znam protokołu dyplomatycznego, popełnię jakąś gafę. Ale pierwszy radca, pan Jacek, mówi do mnie: „Pani Magdo, przecież pani jest pisarką, to pani wszystko wolno”.
Pani ambasador przyjechała po mnie limuzyną, siadam z nią z tyłu, daję wizytówkę, ona na nią patrzy i mówi, że później mi coś powie. Pytam: nada to się do książki? Przytaknęła. Kiedy wróciłyśmy do jej apartamentu, przypomniałam, że miała mi coś powiedzieć. Bierze ode mnie wizytówkę i nie może opanować śmiechu: ,,Pani Magdo, na wizytówce ma pani „Happy Ending Expert”, a my w Wietnamie mamy masaże. Są masaże z happy endem i są bez happy endu”. Ja spłonęłam. Zapytała, komu dałam tę wizytówkę, a ja, że wszystkim. Potem pani ambasador mi pisała, że to jest anegdota często powtarzana na rautach polskiej ambasady. Jestem tam znana, ale powtarzam, że nie tym się powinnam martwić, ale tym, że nikt do mnie nie zadzwonił.
Skąd Wietnam wziął się w pani karierze pisarskiej?
Magdalena Witkiewicz: Niedługo przyjeżdża do mnie moja tłumaczka z Wietnamu i mam nadzieję, że tak samo cudownie spędzi czas w Polsce, jak ja u nich. A wszystko to było dziełem przypadku. Weszła do księgarni w Krakowie, kupiła moją książkę i jej się spodobała.
A potem, jak napisała do mnie e-maila, że wietnamskie kobiety czekają na „Szkołę żon”, to myślałam, że ktoś mi robi dowcip.
Napisała też do mnie producentka filmowa, że chciałaby, żeby powstał film i musi się odezwać do wydawcy. Prawa do filmu zostały jednak sprzedane w Polsce.
Jest pani ciekawa filmu na podstawie ,,Szkoły żon”?
Magdalena Witkiewicz: Jestem go ogromnie ciekawa. Ale nie tylko. Tym, czego pragnęłam od dawna, to wystąpić w filmie. Marzenia trzeba spełniać i powiedziałam głośno, że chcę wystąpić w filmie fabularnym, ale ubrana, bo jasno trzeba precyzować marzenia. Rozmawiałam na ten temat z agentką, która kupiła prawa do „Szkoły żon” i powiedziałam, że chcę wystąpić w tym filmie, choćby kilka sekund i obojętnie w jakiej roli. Mogę zamiatać, być brzydka i okropna. Zapewniła, że występ mam zagwarantowany.
Warto też mówić w życiu, co się myśli?
Magdalena Witkiewicz: Z tym bywa różnie. Jeżeli to ma jakiś cel, to tak. Ostatnio przeczytałam recenzję mojej książki na Facebooku: „Pani Magdo jestem w pięknym miejscu, we Wrocławiu na Ostrowie Tumskim, jest tak cudownie i czytam pani książkę. Nie porwała mnie”. I pytanie: Po co pisać takie rzeczy? Jestem pogodzona z tym, że moje książki nie podobają się wszystkim, ale czemu miał służyć ten wpis?
Czy pani ostatnia książka „Czereśnie zawsze muszą być dwie” jest w jakiś sposób dla pani wyjątkowa?
Magdalena Witkiewicz: Zdecydowanie tak. To książka, którą pisałam najdłużej, bo zaczęłam ją w 2012 r. Zbierałam materiały i pomysły. Jest też najgrubsza, wielowątkowa i zrobiłam w niej coś, czego nie robiłam we wszystkich poprzednich – cofnęłam się do dwudziestolecia międzywojennego. Nigdy nie lubiłam historii, nie potrafiłam się pasjonować wydarzeniami z przeszłości, a tutaj przełamałam się, czytałam łódzkie gazety z 1934 r. Zdziwiłam się, że pisali o tym samym, co my dzisiaj: o reformie szkolnictwa, o lepszych drogach na Zachodzie, korupcji w magistracie.
Czy pisanie przychodzi pani łatwo?
Magdalena Witkiewicz: Najfajniejsze w pisarstwie jest obserwowanie ludzi, ich zachowań, rejestrowanie otoczenia, zbieranie wrażeń, a najgorsze, że potem trzeba usiąść i napisać tych pół miliona znaków. Wszystko wynika z tego, że ja mam deadline, terminy na oddanie książek. Kiedy one nadchodzą, to ja robię na drutach, szydełkuję, haftuję. W tym roku byłam z siebie dumna, bo nadszedł deadline, a ja miałam zaczętą tylko jedną robótkę: gdański żuraw wyszywany haftem krzyżykowym, ale poprawiłam stronę internetową, założyłam kanał na Youtube, zrobiłam newsletter – to też takie moje robótki. Słowem szukam zajęć zastępczych.
Potrafi pani nic nie robić?
Magdalena Witkiewicz: Uwielbiam. Generalnie jestem leniwa. Jestem mistrzem w robieniu tego, co lubię i nierobieniu tego, czego nie lubię. I mam nieustające wyrzuty sumienia, bo nienawidzę sprzątać.
Chciałabym być perfekcyjną gospodynią, ale zupełnie nie jestem, nad czym ubolewa mój mąż. On cały czas się łudzi, że ja się zmienię. Jak się poznaliśmy, byłam analitykiem marketingowym, a nie lubi mojego zawodu pisarki, szczególnie jak czwarty dzień jestem w trasie. Dla niego pisarz to beznadziejny zawód.
Jak kończę trasę, to zaczynam się z nim zgadzać, ale po dwóch miesiącach znów zaczyna mi czegoś brakować. Muszę się spotykać z czytelnikami. Daje mi to wiarę, że jestem im potrzebna. Mówi, że ludzie nie czytają. Ja tego nie widzę.
Jakie jest pani największe marzenie?
Magdalena Witkiewicz: Chciałabym, żeby moje życie spokojnie płynęło jak film lub książka, ale bez dramatycznych zwrotów akcji. Taki bardzo nudny i monotonny film, który skończy się happy endem. To jest najważniejsze. Chciałabym, żeby było harmonijnie.
„Czereśnie zawsze muszą być dwie”
Bohaterka powieści Zosia Krasnopolska otrzymuje w spadku starą, zrujnowaną willę w Rudzie Pabianickiej. Targana emocjami postanawia w niej zamieszkać. Nie wie jeszcze, jaki wpływ będzie miała na jej życie ta decyzja. Kogo spotka? Jakie tajemnice odkryje i dlaczego przeszłość wybrzmiewa w teraźniejszości?
Wydawnictwo: Filia
Magdalena Witkiewicz, bestsellerowa polska autorka, absolwentka Uniwersytetu Gdańskiego i studiów MBA. Z zawodu analityk marketingowy, specjalista od modeli ekonometrycznych, z pasji pisarka. Od lat wzrusza i motywuje swoje czytelniczki, nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Jej książki czytają Wietnamki, Litwinki i Amerykanki.
Więcej arykułów przeczytasz w nowym numerze „Mojej Harmonii Życia”.
Znajdziesz nas w Salonach Empik, punktach Ruch, Inmedio, Relay. Możesz też zamówić prenumeratę. Sprawdź tutaj. Elektroniczna wersja magazynu do pobrania tutaj.